-Nie
chodziło o ciebie- Jack próbował wybrnąć jakoś z sytuacji, jednak Kim nie dała
się na to nabrać.
-Myślisz, że
jestem głupia?- słychać było, że jest zdenerwowana.- Z kim rozmawiałeś?- gdy
nie dostała odpowiedzi siłą chciała wyrwać mu telefon z ręki.
-Co ty
robisz- złapał ją mocno za nadgarstek i lekko wykrzywił jej rękę. Syknęła z
bólu.
-Dlaczego
mnie okłamujesz- w jej oczach pojawiły się łzy, chociaż za wszelką cenę starała
się to ukryć.
-Nie
okłamuję cię- zaprzeczył stanowczo i wypuścił jej dłoń z uścisku.
-A ja
naprawdę myślałam, że się zmieniłeś. Ciągle gdzieś znikasz, rozmawiasz z kimś
przez telefonu i dziwnie się zachowujesz. Milton ostrzegał mnie przed Tobą-
zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi.
-Co ty
robisz?- popatrzył na nią zdezorientowany, lecz nie uzyskał odpowiedzi.- Zostaw
to- wyrwał z jej dłoni bluzę i rzucił ją z powrotem na podłogę.
-Nie
rozkazuj mi- chciała go wyminąć, ale zagrodził jej drogę.
-Nigdzie nie
pójdziesz- przestraszyła się tonu jego głosu. -Siadaj- złapał ją za ramię i
popchnął w stronę fotela. Skuliła się w nim i przymknęła lekko oczy, w tamtej
chwili bała się go. -Chcesz prawdy?- patrzyła na niego przerażona.- Chcesz
prawdy!?- wykrzyknął, gdy nie uzyskał odpowiedzi. Kim pokiwała twierdząco
głową.-To całe uganianie się za tobą, to była zwykła ściema- drwiący uśmiech
pojawił się na jego twarzy.- Co się tak patrzysz, naprawdę wierzyłaś w to co
mówię?- Kim pragnęła jak najszybciej wyjść z jego domu i nie słuchać słów,
które tak bardzo ją raniły. Siedziała jednak dalej jak sparaliżowana. -Twój
brat będzie jechał jutro w konwoju, który przewozi pieniądze- jego słowa
docierały do niej jakby z opóźnieniem, powoli wszystko zaczęło stawać się
jasne.- Musisz dowiedzieć się jaką trasą będą jechali. -Jack nie czuł się
dobrze z tym jak odnosił się do Kim, ale musiał tak zrobić, to było jedyne
dobre wyjście z tej sytuacji.
-Ty, ty...-
nie potrafiła znaleźć słów. Upokorzył ją i wykorzystał, wypominała sobie jak
mogła być tak zaślepiona.- Nigdy ci nie pomogę, nigdy- odważnie patrzyła mu w
oczy.
Jack
podszedł do niej powoli i ręką objął jej szyje. Nie chciał zrobić jej krzywdy,
to był po prostu jedyny sposób jaki znał by zmusić ludzi do czegoś.
-Pomożesz,
nie chcesz chyba, żeby twojemu bratu stała się krzywda- patrzyła na niego z
niedowierzaniem, nie mogła uwierzyć, że
byłby wstanie skrzywdzić ją, albo kogoś z jego rodziny. Przez te ostatnie dni
była pewna, że poznała jego prawdziwą twarz, czyżby się myliła?
-Nie boję
się ciebie- poczuła jak wzmocnił uścisk
na jej szyj.
-A powinnaś-
przyciągnął ją do siebie, ich twarze dzieliły milimetry. –Zrobisz to co
powiedziałem- widziała na jego twarzy, że wacha się. Po chwili poczuła jego
usta na swoich. Chciał się wyrwać, ale trzymał ją mocno i łapczywie całował ją.
W pewnym momencie jakby zdał sobie sprawę z tego co robi i odskoczył od niej
jak oparzony. Wyszedł bez słowa z pokoju, widziała że był zdenerwowany.
Kim nie
miała wyjścia, musiała zrobić to co jej kazał. Udało jej się ustalić jaką trasą
będzie jechał konwój. Wymogła jednak na Jacku, by obiecał, że jej bratu nic się
nie stanie. Chciała nawet iść do brata i o wszystkim mu powiedzieć, ale bała
się. Dopiero teraz poznała prawdziwą twarz Lopeza i wiedziała, że jest
nieobliczalny. W ten sposób chroniła brata, przynajmniej tak jej się wydawało.
Dopiero
wieczorem poznała całą prawdę. Długo nie mogła uwierzyć w to co usłyszała.
Jej brat wrócił przed północą, widziała na
jego mundurze krew. Rozpłakała się i w duszy dziękowała Bogu, że nic mu się nie
stało.
-Co się
stało- podbiegła do niego i przytuliła go mocno.
-Napadli na
nas- był zamyślony, ciągle analizował w głowie co się stało. – To nie miało być
tak- złapał się za głowę, w jego głosie słychać było wściekłość.
-O co
chodzi- nie miała pojęcia o czym on mówi.
-Kim-
zdawało się jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. –Musisz coś wiedzieć-
nie przerywała mu, czuła, że ma coś ważnego do powiedzenia.- Jack, on…
-Jack-
weszła mu w słowo.
-Tak, Jack.
Wiem wszystko co cię z nim łączyło- spojrzała na niego zaskoczona.- To była
część planu, wszystko musiało wyglądać wiarygodnie.
-Jaki plan,
o czym tym mówisz?- podniosła głos, była zdenerwowana.
-Jack
współpracował ze mną- gestem ręki pokazał jej by mu nie przerywała.- Miał
upozorować napad na nas, byśmy mogli złapać Orczyka.
-On, ale
przecież…
-Znam jego
przeszłość- jakby czytał w jej myślach.- Sam przyszedł do mnie i to
zaproponował. Mówił coś o ostatecznej zemście, przekonywał mnie, że on nie
będzie już sprawiał problemów. Uwierzyłem mu, dobrze wiesz jak pragnąłem
rozpracować te gangi. Miał zdobyć twoje zaufanie, gdyż wiedział, że to
zainteresuje Orczyka. Wiem, że to było nie fair w stosunku do ciebie, ale gdyby
coś ci groziło nigdy bym się na to nie zgodził.
-Nie wiem co
powiedzieć- przymknęła na chwilę oczy, chciała zebrać myśli. –Jak mogłeś-
uderzyła go pięścią w ramię, a w jej oczach pojawiły się łzy. –Jak mogliście-
tym razem rozpłakała się całkowicie. Rob podszedł do niej i przytulił mocno do
siebie. -Czy on…- zawahała się- czy on
żyje?
-Żyje, ale
są inne ofiary.
Cmentarz dla
wielu osób jest najstraszniejszym miejscem na ziemi, zwłaszcza gdy musimy
pożegnać kogoś bliskiego. Mnóstwo zapłakanych ludzi, którzy nie mogą pogodzić
się z losem, a jednak muszą pochować swoich bliskich. Kim stała nieruchomo, po jej policzkach spływały
łzy. Cała szkoła przybyła by pożegnać Milton, mimo, że większość z tych osób w
przeszłości prześladowało go. Gdy jednak dowiedzieli się, że on również należał
do paczki Lopeza i to on był Mózgiem, każdy chciał pojawić się na ceremonii.
Jack również
tu był, na jego twarzy nie widać było żadnych emocji. Stał oparty o kule, od
postrzału nogę nadal miał w gispsie. Wpatrywał się w trumnę, która była właśnie
przysypywana ziemią, jego pięść mimowolnie zacisnęła się. Obwiniał się o jego
śmierć, po części czuł się odpowiedzialny za każdego ze swojej paczki. Gdyby
Milton został tam gdzie mu kazał, nic by się nie stało, on jednak nie posłuchał
i kula z pistoletu Orczyka trafiła go.
Mimo, że siedzi on w więzieniu i dostał dożywocie za napad i zabójstwo
nie czuł satysfakcji. Znów ktoś zginął przez niego.
Mama
chłopaka płakała cały czas, dopiero teraz zdała sobie sprawę jak traktowała
swojego syna, jak ciężko musiało mu być. Nie mogła wybaczyć sobie tego, że byłą
tak okrutną matką, że nie zauważyła w co wpakował się jej syn. Czuła się winna.
Mąż próbował ją pocieszać, chociaż sam ledwo się trzymał. On również obwiniał
się, wiedział jak jego syn się czuje i nic z tym nie zrobił. Poza tym oddalił
się od rodziny, gdy pojawiły się problemy.
Jerry stał w
oddali, w jego głowie kłębiło się wiele myśli. Był świadomy, że to on mógł być
na jego miejscu. Zdał sobie sprawę ile krzywd wyrządził i ile razy ryzykował
własnym życiem. Dreszcze przebiegły po jego ciele, nie chciał być taki. Teraz
dopiero rozumiał dlaczego Grace bała się go tak bardzo, nie dziwił jej się, że
nie chce zadawać się z kimś takim jak on. W pewnej chwili poczuł przyjemne
ciepło na swojej dłoni. Spojrzał w bok, nie spodziewał się jej tutaj. Czując
jej bliskość poczuł się lepiej, to ona dawała mu powód do tego by się zmienić,
by inaczej spojrzeć na swoje życie. Był wdzięczny, że tu była.
Julia nie
przyszła na pogrzeb, to było dla niej zbyt wiele. Milton jako jedyny okazał jej
wsparcie, polubiła go. Był inteligentny, uczył się dobrze, różnił się od
innych. Jak bardzo jednak myliła się, powinnam domyślić się już po tym gdy
znalazł te narkotyki. Mimo wszystko nie czuła jednak by była na niego zła lub
by była nim rozczarowana. Nie poszła jednak na cmentarz, zbyt bardzo ją to
bolało.
Wszystko
zmieniło się od tego napadu. Nie było już gangu Lopeza, każdy z nich poszedł w
swoją stronę. Jack z Jerrym zaczęli chodzić na lekcję, chcieli wreszcie
ukończyć szkołę. Wyprosili nawet u ojca Kim by na ścianie zawisła tablica
pamiątkowa ze zdjęciem Miltona. Obaj bardzo się zmienili.
Kim nie
potrafiła jednak wybaczyć Jackowi tego wszystkiego co zrobił. Mimo, że czuła
coś do niego nie potrafiła przełamać się. Codziennie mijali się na korytarzu,
oboje spuszczając głowę i nie patrząc w swoją stronę. Jack pogodził się z tym,
że ją stracił, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego uczucie do niej
prawdopodobnie nigdy nie wygaśnie, czuł również, że Kim sądzi tak samo.
Niestety stało się zbyt wiele, by można było to naprawić.
Rozdział pisany "byle już skończyć". Nie pamiętałam już też zbyt bardzo wielu wątków, a nie miałam siły czytać opowiadania jeszcze raz, więc mogą pojawiać się błędy merytoryczne za co z góry przepraszam. Mogą również pojawiać się powtórzenia, błędy i nielogiczne zdania i znów przepraszam, ale nie mam siły tego poprawiać. Wiem, że nie takiego końca się spodziewaliście. Zawiodłam, ale po prostu zmusiłam się ostatkiem siły by skończyć jako tako to opowiadanie. Dziękuje za wszystkie miłe komentarze, to dzięki Wam pisałam i czerpałam z tego przyjemność:)