czwartek, 28 lutego 2013

Final


-Nie chodziło o ciebie- Jack próbował wybrnąć jakoś z sytuacji, jednak Kim nie dała się na to nabrać.
-Myślisz, że jestem głupia?- słychać było, że jest zdenerwowana.- Z kim rozmawiałeś?- gdy nie dostała odpowiedzi siłą chciała wyrwać mu telefon z ręki.
-Co ty robisz- złapał ją mocno za nadgarstek i lekko wykrzywił jej rękę. Syknęła z bólu.
-Dlaczego mnie okłamujesz- w jej oczach pojawiły się łzy, chociaż za wszelką cenę starała się to ukryć.
-Nie okłamuję cię- zaprzeczył stanowczo i wypuścił jej dłoń z uścisku.
-A ja naprawdę myślałam, że się zmieniłeś. Ciągle gdzieś znikasz, rozmawiasz z kimś przez telefonu i dziwnie się zachowujesz. Milton ostrzegał mnie przed Tobą- zaczęła zbierać swoje ubrania z podłogi.
-Co ty robisz?- popatrzył na nią zdezorientowany, lecz nie uzyskał odpowiedzi.- Zostaw to- wyrwał z jej dłoni bluzę i rzucił ją z powrotem na podłogę.
-Nie rozkazuj mi- chciała go wyminąć, ale zagrodził jej drogę.
-Nigdzie nie pójdziesz- przestraszyła się tonu jego głosu. -Siadaj- złapał ją za ramię i popchnął w stronę fotela. Skuliła się w nim i przymknęła lekko oczy, w tamtej chwili bała się go. -Chcesz prawdy?- patrzyła na niego przerażona.- Chcesz prawdy!?- wykrzyknął, gdy nie uzyskał odpowiedzi. Kim pokiwała twierdząco głową.-To całe uganianie się za tobą, to była zwykła ściema- drwiący uśmiech pojawił się na jego twarzy.- Co się tak patrzysz, naprawdę wierzyłaś w to co mówię?- Kim pragnęła jak najszybciej wyjść z jego domu i nie słuchać słów, które tak bardzo ją raniły. Siedziała jednak dalej jak sparaliżowana. -Twój brat będzie jechał jutro w konwoju, który przewozi pieniądze- jego słowa docierały do niej jakby z opóźnieniem, powoli wszystko zaczęło stawać się jasne.- Musisz dowiedzieć się jaką trasą będą jechali. -Jack nie czuł się dobrze z tym jak odnosił się do Kim, ale musiał tak zrobić, to było jedyne dobre wyjście z tej sytuacji.
-Ty, ty...- nie potrafiła znaleźć słów. Upokorzył ją i wykorzystał, wypominała sobie jak mogła być tak zaślepiona.- Nigdy ci nie pomogę, nigdy- odważnie patrzyła mu w oczy.
Jack podszedł do niej powoli i ręką objął jej szyje. Nie chciał zrobić jej krzywdy, to był po prostu jedyny sposób jaki znał by zmusić ludzi do czegoś.
-Pomożesz, nie chcesz chyba, żeby twojemu bratu stała się krzywda- patrzyła na niego z niedowierzaniem,  nie mogła uwierzyć, że byłby wstanie skrzywdzić ją, albo kogoś z jego rodziny. Przez te ostatnie dni była pewna, że poznała jego prawdziwą twarz, czyżby się myliła?
-Nie boję się ciebie- poczuła jak  wzmocnił uścisk na jej szyj.
-A powinnaś- przyciągnął ją do siebie, ich twarze dzieliły milimetry. –Zrobisz to co powiedziałem- widziała na jego twarzy, że wacha się. Po chwili poczuła jego usta na swoich. Chciał się wyrwać, ale trzymał ją mocno i łapczywie całował ją. W pewnym momencie jakby zdał sobie sprawę z tego co robi i odskoczył od niej jak oparzony. Wyszedł bez słowa z pokoju, widziała że był zdenerwowany.

Kim nie miała wyjścia, musiała zrobić to co jej kazał. Udało jej się ustalić jaką trasą będzie jechał konwój. Wymogła jednak na Jacku, by obiecał, że jej bratu nic się nie stanie. Chciała nawet iść do brata i o wszystkim mu powiedzieć, ale bała się. Dopiero teraz poznała prawdziwą twarz Lopeza i wiedziała, że jest nieobliczalny. W ten sposób chroniła brata, przynajmniej tak jej się wydawało.

Dopiero wieczorem poznała całą prawdę. Długo nie mogła uwierzyć w to co usłyszała.
 Jej brat wrócił przed północą, widziała na jego mundurze krew. Rozpłakała się i w duszy dziękowała Bogu, że nic mu się nie stało.
-Co się stało- podbiegła do niego i przytuliła go mocno.
-Napadli na nas- był zamyślony, ciągle analizował w głowie co się stało. – To nie miało być tak- złapał się za głowę, w jego głosie słychać było wściekłość.
-O co chodzi- nie miała pojęcia o czym on mówi.
-Kim- zdawało się jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. –Musisz coś wiedzieć- nie przerywała mu, czuła, że ma coś ważnego do powiedzenia.- Jack, on…
-Jack- weszła mu w słowo.
-Tak, Jack. Wiem wszystko co cię z nim łączyło- spojrzała na niego zaskoczona.- To była część planu, wszystko musiało wyglądać wiarygodnie.
-Jaki plan, o czym tym mówisz?- podniosła głos, była zdenerwowana.
-Jack współpracował ze mną- gestem ręki pokazał jej by mu nie przerywała.- Miał upozorować napad na nas, byśmy mogli złapać Orczyka.
-On, ale przecież…
-Znam jego przeszłość- jakby czytał w jej myślach.- Sam przyszedł do mnie i to zaproponował. Mówił coś o ostatecznej zemście, przekonywał mnie, że on nie będzie już sprawiał problemów. Uwierzyłem mu, dobrze wiesz jak pragnąłem rozpracować te gangi. Miał zdobyć twoje zaufanie, gdyż wiedział, że to zainteresuje Orczyka. Wiem, że to było nie fair w stosunku do ciebie, ale gdyby coś ci groziło nigdy bym się na to nie zgodził.
-Nie wiem co powiedzieć- przymknęła na chwilę oczy, chciała zebrać myśli. –Jak mogłeś- uderzyła go pięścią w ramię, a w jej oczach pojawiły się łzy. –Jak mogliście- tym razem rozpłakała się całkowicie. Rob podszedł do niej i przytulił mocno do siebie.  -Czy on…- zawahała się- czy on żyje?
-Żyje, ale są inne ofiary.

Cmentarz dla wielu osób jest najstraszniejszym miejscem na ziemi, zwłaszcza gdy musimy pożegnać kogoś bliskiego. Mnóstwo zapłakanych ludzi, którzy nie mogą pogodzić się z losem, a jednak muszą pochować swoich bliskich.  Kim stała nieruchomo, po jej policzkach spływały łzy. Cała szkoła przybyła by pożegnać Milton, mimo, że większość z tych osób w przeszłości prześladowało go. Gdy jednak dowiedzieli się, że on również należał do paczki Lopeza i to on był Mózgiem, każdy chciał pojawić się na ceremonii.
Jack również tu był, na jego twarzy nie widać było żadnych emocji. Stał oparty o kule, od postrzału nogę nadal miał w gispsie. Wpatrywał się w trumnę, która była właśnie przysypywana ziemią, jego pięść mimowolnie zacisnęła się. Obwiniał się o jego śmierć, po części czuł się odpowiedzialny za każdego ze swojej paczki. Gdyby Milton został tam gdzie mu kazał, nic by się nie stało, on jednak nie posłuchał i kula z pistoletu Orczyka trafiła go.  Mimo, że siedzi on w więzieniu i dostał dożywocie za napad i zabójstwo nie czuł satysfakcji. Znów ktoś zginął przez niego.
Mama chłopaka płakała cały czas, dopiero teraz zdała sobie sprawę jak traktowała swojego syna, jak ciężko musiało mu być. Nie mogła wybaczyć sobie tego, że byłą tak okrutną matką, że nie zauważyła w co wpakował się jej syn. Czuła się winna. Mąż próbował ją pocieszać, chociaż sam ledwo się trzymał. On również obwiniał się, wiedział jak jego syn się czuje i nic z tym nie zrobił. Poza tym oddalił się od rodziny, gdy pojawiły się problemy.
Jerry stał w oddali, w jego głowie kłębiło się wiele myśli. Był świadomy, że to on mógł być na jego miejscu. Zdał sobie sprawę ile krzywd wyrządził i ile razy ryzykował własnym życiem. Dreszcze przebiegły po jego ciele, nie chciał być taki. Teraz dopiero rozumiał dlaczego Grace bała się go tak bardzo, nie dziwił jej się, że nie chce zadawać się z kimś takim jak on. W pewnej chwili poczuł przyjemne ciepło na swojej dłoni. Spojrzał w bok, nie spodziewał się jej tutaj. Czując jej bliskość poczuł się lepiej, to ona dawała mu powód do tego by się zmienić, by inaczej spojrzeć na swoje życie. Był wdzięczny, że tu była.
Julia nie przyszła na pogrzeb, to było dla niej zbyt wiele. Milton jako jedyny okazał jej wsparcie, polubiła go. Był inteligentny, uczył się dobrze, różnił się od innych. Jak bardzo jednak myliła się, powinnam domyślić się już po tym gdy znalazł te narkotyki. Mimo wszystko nie czuła jednak by była na niego zła lub by była nim rozczarowana. Nie poszła jednak na cmentarz, zbyt bardzo ją to bolało.

Wszystko zmieniło się od tego napadu. Nie było już gangu Lopeza, każdy z nich poszedł w swoją stronę. Jack z Jerrym zaczęli chodzić na lekcję, chcieli wreszcie ukończyć szkołę. Wyprosili nawet u ojca Kim by na ścianie zawisła tablica pamiątkowa ze zdjęciem Miltona. Obaj bardzo się zmienili.
Kim nie potrafiła jednak wybaczyć Jackowi tego wszystkiego co zrobił. Mimo, że czuła coś do niego nie potrafiła przełamać się. Codziennie mijali się na korytarzu, oboje spuszczając głowę i nie patrząc w swoją stronę. Jack pogodził się z tym, że ją stracił, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego uczucie do niej prawdopodobnie nigdy nie wygaśnie, czuł również, że Kim sądzi tak samo. Niestety stało się zbyt wiele, by można było to naprawić.



Rozdział pisany "byle już skończyć". Nie pamiętałam już też zbyt bardzo wielu wątków, a nie miałam siły czytać opowiadania jeszcze raz, więc mogą pojawiać się błędy merytoryczne za co z góry przepraszam. Mogą również pojawiać się powtórzenia, błędy i nielogiczne zdania i znów przepraszam, ale nie mam siły tego poprawiać. Wiem, że nie takiego końca się spodziewaliście. Zawiodłam, ale po prostu zmusiłam się ostatkiem siły by skończyć jako tako to opowiadanie.  Dziękuje za wszystkie miłe komentarze, to dzięki Wam pisałam i czerpałam z tego przyjemność:)