piątek, 19 października 2012

Rozdział XI


Mimo zaleceń Chudego by spędzać z Kim jak najwięcej czasu, Lopez nie widział się z nią cały weekend. Miał tyle spraw do załatwienie, że nie mógł znaleźć dla niej nawet chwili czasu. Oczywiście pisał jej sms-y i rozmawiali przez telefon, ale w jej głosie słychać było, że jest na niego odrobinę zła. Postanowił wynagrodzić jej to wszystko dzisiaj, dlatego też w szkole pojawił się już od samego ranaa. 
Kim była strasznie zawiedziona, że nie widziała Jacka cały weekend, tęskniła za nim i to bardzo. Co takiego było ważniejszego od niej, że nie potrafił znaleźć nawet godziny by spędzić z nią czas? Chociaż sama nie była pewna jak określać to co było między nimi, miała nadzieję, że chłopak czuje to samo co ona. Była pewna, że ich wspólnie spędzona noc, byłą czymś wyjątkowym nie tylko dla niej. Niby dzwonił do niej i pisał sms-y, ale wszystko to brzmiało strasznie oficjalnie. Pytał ją jak się czuje, co dziś robiła i kazał na siebie uważać, nie było w tym nic romantycznego, na co Kim bardzo liczyła, jak zresztą każda dziewczyna w jej wieku. 

Grace tak jak Kim nie widziała Jerrego przez cały weekend, nie miała nawet jego numeru telefonu, więc nie mogli ze sobą rozmawiać. Zresztą, o czym mogliby gadać. Nie byli przyjaciółmi, a tym bardziej parą. Od kiedy jednak uratował ją, zobaczyła go w kompletnie innym świetle, lepszym. Często łapała się na tym, że myśli o nim, a przed oczami widziała jego twarz. Z jednej strony martwiło ją to, przecież nigdy nie interesowali ją tacy faceci jak on, z drugiej jednak strony czułą jakąś dziwną ekscytację i podniecenie. Ile razy wyśmiewała się z filmów, w których dziewczyny zakochują się "złych" chłopcach i próbują ich zmienić. Czyżby to samo działo się z nią?

Milton po raz kolejny pokłócił się tego ranka z mamą. Znów usłyszał jakim jest bezużytecznym i złym synem. Tym razem było jednak inaczej, słowa matki zabolały go, powoli zaczynał jej wierzyć, że tak naprawdę jest. No bo, co było w nim wyjątkowego, zwykły kujon, bez przyjaciół i życia towarzyskiego. Nawet dziewczyna, w której zakochał się po raz pierwszy nie czuła nic do niego. Co za ironia, ludzie w jego wieku najczęściej prześladowani są przez swoich rówieśników, a nie własną rodzicielkę. Oczywiście nie zawsze tak było, trzy lata temu, gdy jeszcze żył jego brat, matka nie była dla niego aż tak oschła, po prostu w ogóle nie zauważała jego obecności, najważniejszy był Alan. Raz spróbował powiedzieć jej, o tym, że jej starszy syn zajmuję się dilowaniem narkotyków, o czym wiedzieli wszyscy, tylko nie ona. Może i wiedziała, ale nie dopuszczała takiej myśli do siebie, przecież to byłaby wielka rysa na nieskazitelnym obrazie idealnego syna. Gdy Alan został zamordowany, zaczęła go obwiniać o jego śmierć, a przecież to nie on wziął pistolet i zastrzeliła brata. Ojciec przez jakiś czas bronił go jeszcze i powtarzał żonie, że nie może obwiniać syna o to, ale po paru miesiącach dał sobie spokój. Jego matka była chora psychicznie, był tego pewien, próbował kiedyś nawet zasugerować tacie, że powinna zacząć się leczyć. On jednak machnął ręką od niechcenia, nic go już nie obchodziło i tak całe dnie spędzał poza domem, często nawet nie wracał na noc. Kilka tygodni temu Milton postanowił go śledzić. 
Milton już dłuższą chwilę czekał pod biurem swojego ojca. Niedawno minęła 16 więc zaraz powinien wyjść z pracy. Tak jak myślał, po chwili z budynku wyłoniła się postać pana Krupnicka, niestety nie sama. Szedł pod rękę z jakąś obcą kobietą. Zmierzali do samochodu jego ojca, pocałował ją, a potem otworzył drzwi od strony pasażera. To był szok dla chłopaka, spodziewał się, że ojciec pije w jakiś nocnych barach, albo zostaje dłużej pracy, ale nigdy do głowy nie przyszedł mu pomysł, że może zdradzać żonę. 
Z zewnątrz jego rodzina zachowywała pozory szczęśliwej, ale tak naprawdę nikt nie miał pojęcia jakie dramaty dzieją się w środku.

Kim zdziwiła się, gdy zobaczyła Jacka w szkole. Bywał czasami na jakiś lekcjach, ale nie pamiętała by pojawił się już od samego rana. Stał sam obok, opierając się plecami o swoją szafkę, nigdzie nie widziała jego kumpli, no tak oni na pewno jeszcze śpią wygodnie w swoich łóżkach, po jakimś nocnym wypadzie. Chciał podejść do niego, ale uprzedziła ją jakaś dziewczyna, widocznie nie tylko ona zauważyła, że chłopak wreszcie jest sam. Wszystkie laski znajdujące się na korytarzu wpatrywały się w niego, jak w kawałek świeżego mięsa. Podeszła bliżej by móc usłyszeć o czym rozmawiają.  
-Lopez, gdzie twoi koledzy? - Popatrzyła na niego zalotnie, a on uśmiechnął się do niej. - Skoro nie masz towarzystwa, to może wyskoczylibyśmy gdzieś razem?
-Lorin- pogłaskał ją po policzku, a w Kim aż zawrzało - nie tym razem.
-Masz coś ciekawszego do roboty?- Popatrzyła na niego dziwnie- wątpię- wyprostowała się, chcąc jeszcze bardzie  wyeksponować swój duży dekolt. Dziewczyna widziała jak jego wzrok spoczął przez dłuższą chwile na jej biuście.
-Mam inne plany- przełknął głośno ślinę. Lorin widząc, że nie uda jej się go przekonać, odpuściła.
-Wiesz gdzie mnie znaleźć- musnęła lekko jego usta i odeszła uśmiechając się szeroko. 
Kim wyłoniła się z zza ściany, Jack gdy ją zobaczył, zmieszał się lekko, nie był pewien czy widziała tę całą sytuację z Lorin. Uśmiechnął się do niej, ale ona  przeszła obok niego, posyłając mu jedno ze swoich najgorszych spojrzeń. Lopez już wiedział, wszystko słyszała i jest na niego wściekła. 

Kim rozglądała się po korytarzu, jedna osoba była jej w tej chwili potrzebna. Była zła, nie, była wściekła. Tamta dziewczyna wyraźnie z nim flirtowała, a on nie miał nic przeciwko temu. Chwilę później ujrzała w tłumie uczniów postać chłopaka. 
-Milton- zawołała go i gestem ręki pokazała by podszedł do niej.
-Cześć Kim- uśmiechnął się do niej szeroko. Szybko spoważniał jednak gdy zobaczył jej minę.- Coś się stało?- Spojrzał na nią troskliwie.  
-To twoja wina- wbiła wskazujący palec w jego klatkę piersiową, nie miał pojęcia o co jej chodzi. - Nagadałeś mi, że Lopez stroni od dziewczyn, jak to było, homoseksualista, tak?
-Spokojnie Kim- starał się ją uspokoić.- Wyjaśnij mi wszystko dokładnie, bo nie mam pojęcia o co ci chodzi.
Dziewczyna zawahała się przez chwilę, przecież nie mogła wyznać mu całej prawdy.  Zdenerwowałby się na nią i pomyślał nie wiadomo co. 
-Nieważne.- Milton spojrzał na nią uważnie. 
-Chodzi o Jacka- bardziej stwierdził niż spytał. -Mówiłem ci, że stronił od dziewczyn, ale one od niego nie. - Przysłuchiwała mu się uważnie, nie przerywając mu.- Każda marzy o tym by na nią spojrzał, ale on zawsze poflirtował, pogadał i nic więcej. Któraś w końcu zdenerwowała się na niego i puściła plotkę o rzekomym homoseksualizmie. 
-Wiedziałeś o tym wszystkim wcześniej i nic nie powiedziałeś?- Milton zmieszał się. Nie powiedział jej całej prawdy, gdyż myślał, że uda mu się w ten sposób odwrócić jej uwagę od Lopeza i być może ulokuje swoje uczucia w nim. Z opresji uratował go dzwonek, obwieszczający rozpoczęcie lekcji. 
-Muszę lecieć- nie czekając, aż zdąży się odezwać, szybkim krokiem ruszył w stronę klasy. 

Grace niepewnie weszła do szkoły, nigdy nie lubiła tego budynku. Wszyscy obserwują się nawzajem, patrząc na siebie podejrzliwie. Nie ma miejsca na prawdziwą przyjaźń, nawet jeśli kolegujesz się z kimś, nigdy nie możesz mu w pełni ufać.  Poza tym trzeba znać zasady panujące w tym miejscu, kogo należy unikać i komu pod żadnym pozorem nie wolno się nigdy narazić, by móc tu przeżyć. Lekcje były najmniej ważne, nikomu nie zależało na dobrych ocenach, czy zdaniu do następnej klasy. Co więc tu robiła? Jej rodzice poczuli w sobie misję pomagania najbiedniejszym, dlatego też przenieśli się tutaj, jakieś dziesięć lat temu. Mimo, że mogli pracować w najlepszych szpitalach i zarabiać ogromne pieniądze, oni woleli przeprowadzić się do Seaford. Jej siostra za to znakomicie odnalazła się w nowym miejscu, znalazła chłopaka i przyjaciół. Studiowała, imprezowała i zdawała się nie widzieć otaczającej jej rzeczywistości. W pewnym sensie zazdrościła jej tego luźnego podejścia do życia, nie przejmowania się tym co będzie jutro i życia chwilą, ona tak nie potrafiła. Zawsze była tą rozsądniejszą, mimo, że jest o trzy lata młodsza. 
Jerry pojawił się w szkole dopiero przed trzecią lekcją. Jak zwykle szeroko uśmiechnięty i pewny siebie kroczył przez korytarz wraz z kumplami. Grace stała z boku, obserwując go. Czarny tylko raz na nią spojrzał, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się szybko odwrócił wzrok w drugą stronę. Dziewczynie zrobiło się przykro, wyraźnie ją ignorował. Zachowywał się tak jak dawniej, jakby ostatnie wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Była tak pochłonięta analizowaniem jego zachowania, że nie zauważyła, że ktoś do niej coś mówi.
-Ogłuchłaś- spojrzała w górę i zobaczyła Jerrego.- Odsuń się, to moja szafka- złapał ją boleśnie za ramię i popchnął, tak że ledwo utrzymała równowagę. Jego koledzy zaśmiali się głośno, a w jej oczach pojawiły się łzy. 
-Dupek-krzyknęła mu prosto w twarz, spoliczkowała go i pobiegła w stronę łazienki. Czarny stał nieruchomo, wiedział, że źle zrobił i nie czuł się z tym dobrze. 

Chemia to ulubiony przedmiot Miltona, kochał przeprowadzać różnego rodzaju badania i eksperymenty, a do tego był w tym najlepszy. Dzisiaj mieli pracować w parach, czego nienawidził, gdyż każdy wiedział, o jego zdolnościach i skrzętnie to wykorzystywał. Odwalał całą robotę za kogoś, nie mógł przecież lenić się i dostać niższą ocenę. Tym razem miał być w parze z Julie Harper, to dziwne, ale pierwszy raz słyszał to nazwisko, a był pewien, że zna każdego z zajęć. Podeszła do niego ładna brunetka w okularach.
-Jestem Julia i chyba mamy razem pracować- wyciągnęła w jego kierunku nieśmiało rękę. Uścisnął ją przyjaźnie.
-Jestem Milton.
Siedzieli dłuższą chwilę w ciszy, oczekując, aż profesor Wdowiak rozda testy z zadaniami. 
-Nie musisz nic robić, rozwiąże je-Odezwał się, gdy otrzymali kartki i  z przyzwyczajenia zaczął samodzielnie brać się za zadania
-Reakcja kwasu octowego z kwasem salicylowym daje ester zwany aspiryną lub kwasem acetylooctowym- spojrzał na nią dziwnie- odpowiedź na pierwsze pytanie- wyjaśniła. Milton uśmiechnął się lekko i zapisał, to co przed chwilą powiedziała. Julie Harper jest jednak inna niż pozostali. 

Kim unikała Jacka przez cały dzień, nadal pamiętając poranny incydent. Jakby tego było mało, była tak zamyślona, że nie patrzyła jak idzie i wpadła na Megan. 
-Tego mi brakowało- mruknęła pod nosem. Czarnoskóra dziewczyna spojrzała na nią z góry.
-Jak łazisz pokrako- wydarła się na nią.- To ty- dopiero teraz rozpoznała ją, na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech.- Dziewczyny- zawołała swoje koleżanki, stojące dotąd obok i biernie się przyglądające. -Trzeba kogoś nauczyć zasad panujących w tej szkole.
Sytuacja nie była zbyt korzystna dla Kim, pięć dziewczyn przeciwko niej samej i nikogo do pomocy. Uczniowie, albo udawali, że niczego nie widzą, albo przyglądali się uważnie czekając na bójkę. Poczuła jak któraś z napastniczek złapała ją za włosy. Zabolało, ale nie wydała z siebie żadnego krzyku, nie chciała dać im tej satysfakcji. Pięść Megan niebezpiecznie zbliżała się do jej twarzy, zamknęła oczy w oczekiwaniu na cios, który jednak nigdy się nie zdarzył. Gdy otworzyła oczy ujrzała przed sobą Jacka, trzymającego w swoim uścisku rękę Megan.
-Lopez- dziewczyna znieruchomiała na jego widok, mówiłam już jak wielką "władzę" ma Jack w tej szkole?
-Jeszcze raz zobaczę jak podnosisz na nią rękę- zrobił groźną minę- jak ktokolwiek podnosi na nią rękę- zwrócił się do wszystkich stojących na korytarzu- to będzie miał ze mną do czynienia. Zrozumiane?- Megan potulnie kiwnęła głową, a gdy chłopak zluźnił uścisk pośpiesznie oddaliła się, mrucząc coś pod nosem. 
-Nic ci nie jest- spojrzał na nią czule. Chciał dotknąć jej policzka, ale odsunęła się. Coraz więcej ludzi zaczęło obserwować ich, oczywiście dyskretnie, nikt nie chciał narazić się Lopezowi. 
-Nie musiałeś mi pomagać- popatrzyła mu odważnie w oczy. Jej spojrzenie było chłodne jak lód.
-Ale chciałem- próbował zbliżyć się do niej, ale za każdym razem gdy robił mały krok do przodu ona natychmiast odskakiwała od niego. -Nie powiesz mi, ze jesteś zazdrosna o Lorie? Kim, to takie dziecinne- zaśmiał się cicho, a w niej zagotowało się. Nie dość, że nie widzi żadnej winy w swoim zachowaniu, to jeszcze nazywa ją dzieckiem. Skoro jest dla niego za smarkata, to dlaczego w ogóle się z nią zadaje?
-Zazdrosna?- Prychnęła z pogardą.- Niby, o co? Przecież nie jesteś moją własnością, ani ja twoją, możemy robić co chcemy.- Wcale tak nie myślała, ale była wściekła na niego, słowa same wypływały z jej buzi.  
-Naprawdę tak sądzisz?- Spojrzał na nią uważnie, z niecierpliwością oczekując na odpowiedź. 
-Nie- głos lekko jej się załamał, nie było już słychać w nim tej agresji co przedtem.- Ty sprawiasz, że tak myślę- wyszeptała i spuściła wzrok.
Jack uśmiechnął się lekko, przez chwilę obawiał się, że nie zależy jej na nim, a to kompletnie pokrzyżowałoby jego plany. Złapał jej twarz w dłonie, przyciągnął ją do siebie i mocno wpił się w jej usta. Zapomnieli gdzie są, o wszystkich ludziach obserwujących ich i poddali się chwili. Kim, gdy tylko poczuła jego wargi na swoich rozchyliła je lekko. Jego język penetrował każdy zakamarek jej ust, wplotła dłonie w jego włosy, ręce chłopaka znalazły się na jej biodrach. 
-Jack... wszyscy... się... gapią- mówiła między pocałunkami. Odsunął się lekko od niej, tak by móc patrzeć jej prosto w oczy i wyszeptał.
-Nie obchodzi mnie to- przyciągnął ją z powrotem do siebie i przytulił mocno. Wtuliła się w jego klatkę piersiową, wsłuchując się w rytm jego serca. To chyba oznaczało, że teraz oficjalnie są już parą.  

Nawet długi mi wyszedł, mam nadzieję, że wam się podoba, bo mi nawet tak. I bardzo chcę podziękować Anonimowym, Wasze komentarze to jak miód na moje serce, dały mi takiego powera, że rozdział dodałam już dzisiaj i dedykuję Wam go!!! (Jeszcze nigdy tego nie robiłam <lol>). Dziękuje ! :) :*
Ogłaszam minutę ciszy, gdyż  Pani Maslow zakończyła bloga..... Dziękuje. 
Pozdrawiam!

środa, 17 października 2012

Rozdział X

Jakimś cudem rodzice Kim nie zauważyli, że nie spędziła nocy w domu. Dziewczynie udało się wejść po cichu do pokoju, nie budząc nikogo. Chciała zdrzemnąć się jeszcze trochę, ale nie mogła. Ciągle analizowała słowa babci Jacka, skoro sama nie ufa swojemu wnukowi, to dlaczego ona ma mu wierzyć? Mimo, że czuła coś do niego i często uczucia przesłaniały jej racjonalny rozsądek, nie była głupia. Zaczęła coś podejrzewać, gdy wczoraj w pewnym momencie zaczął wypytywać ją o rodzinę, a zwłaszcza o brata. Nie powiedziała mu za wiele, ale wiedziała, że on napewno wszystko już wie. Chciała na jakiś czas przestać widywać się z nim, ale wiedziała, że ten plan nie ma szans na powodzenie. Rozstali się ledwie parę godzin temu, a już pragnęła go znów zobaczyć. Mimo, że z całej siły próbowała zaprzeczać temu, jej serce nie słuchało jej.  Jedyne co jej pozostało, to starać się być jak najbardziej czujna.

Jerry z Grace milczeli już dłuższą chwilę. Ona wpatrywała się w podłogę, za wszelką cenę próbując uniknąć kontaktu wzrokowego z Czarnym. On przyglądał jej się uważnie, nie spuszczając z niej wzroku ani na moment. Po wyjściu Jacka wymieni ze sobą kilka zdań i w pewnym momencie zamilkli. Grace czuła się nieswojo, sytuacja w jakiej zastał ich Lopez jednoznacznie sugerowała, że coś między nimi zaszło, a przecież tak nie było, przynajmniej nie tak jak sądzi Jack.
Wieczorem, gdy Jerry odprowadzał Grace do domu, dostała sms-a od mamy, że razem z tatą muszą zostać dłużej w pracy, oboje są lekarzami. Caroline, starsza siostra dziewczyny powinna być już w domu, więc nie martwiła się o to, że nie będzie miała jak wejść. Dyskretnie spojrzała na chłopaka idącego obok. Wpatrywał się przed siebie, nie mogła zbyt wiele wyczytać z jego twarzy, potrafił ukryć swoje emocje. Dopiero teraz Grace zauważyła, że jest w nim coś pociągającego. Ciemna karnacja, latynoska uroda i umięśnione ciało sprawiały, że podobał się dziewczyną i korzystał chętnie z tego. Wiele się nasłuchała o jego podbojach, nieraz słyszała szloch jakieś dziewczyny, którą wykorzystał i rzucił. Teraz spoglądając na niego, wydawał się dla niej przeciwieństwem tego chłopaka, którego znała z plotek. Przecież poszedł za nią i uratował ją. Nie chciał jej zrobić krzywdy, gdyby tak było już dawno by coś zrobił. W duchu dziękowała mu, że zaproponował jej, że ją odprowadzi. Mimo, że wielu uważało by to za nie rozsądne, czułą się bezpieczniej będąc obok niego. Poza tym Jerry nie należał do grzeczny chłopców i spacerując z nim po ulicach miasteczka wiedziała, że nikt nie odważy się coś im zrobić. W pewnym momencie Czarny obrócił głowę w jej stronę i zobaczył, że mu się przygląda, uśmiechnął się lekko pod nosem. Grace zmieszała się i postanowiła odezwać się. 
-Jeszcze ci nie podziękowałam- znów spojrzała na niego, czekając na jego reakcję.
-Nie musisz- odpowiedział szybko.

-Powinnam cię też przeprosić- spojrzał na nią zszokowany.- Za to, że posądziłam cię o...- nie potrafiła powiedzieć tego.- Po prostu myliła się co do ciebie. 
-Nie masz za co przepraszać, naprawdę. Nie dziwię ci się, że tak pomyślałaś-spojrzał na nią czule. Zawstydziła się, nie takiej reakcji oczekiwała, byłą przekonana, że będzie na nią zły, a on jeszcze ją tłumaczy. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jego telefon rozdzwonił się, spojrzała tylko na wyświetlacz, odrzucił połączenie i schował telefon do kieszeni,
-Dziewczyna?- Grace zaklęła w duchu. Dlaczego nie powstrzymała się przed zadaniem tego pytania? Teraz chłopak na pewno myśli, że jest o niego zazdrosna, czy coś takiego. A tak na pewno nie jest, przynajmniej nie chciała by tak sądził.
Jerry nie mógł powstrzymać uśmiechu, wyraźnie słyszał w jej głosie zazdrość, był tego pewien.
-Nie mam dziewczyny- korciło ją by zapytać o te wszystkie laski ze szkoły, którym złamał serca, ale powstrzymała się.
Grace po pewnym czasie zauważyła, że wcale nie musi mówić mu gdzie mają skręcić, by dojść do jej domu, Jerry doskonale znał drogę.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam?- Czarny zmieszał się, przyłapała go. Nie potrafił na szybko wymyślić jakiejś dobrej wymówki, a przecież nie mógł powiedzieć prawdy. Jakby to brzmiało, wiesz śledziłem cię codziennie. Od razu wzięła by go za jakiegoś zboczeńca.
-Ja wiem wszystko- postanowił zażartować. Grace widząc, że zdenerwował się lekko, postanowiła nie ciągnąć tego tematu.
Gdy dotarli pod dom dziewczyny, drzwi były zamknięte i nikt nie otwierał. Grace próbowała kilka razy dodzwonić się do siostry. Za którymiś razem w końcu odebrała.
-Gdzie ty jesteś do cholery?- wydarła się na nią.- Na imprezie? Rodzice cie zabiją jak się dowiedzą. A gdzie ja mam spać? Chyba cię pogięło. Sto, albo się dowiedzą. Hej to nie ja zostawiłam młodszą siostrę bez opieki.- Jerry przysłuchiwał się z boku. Z tego co zrozumiał dziewczyna nie ma gdzie spać, mógłby zaproponować jej nocleg w swoim mieszkaniu, ale był przekonany, że się nie zgodzi. -Co za małpa, zawsze musi coś odwalić- uderzyła ze wściekłości pięścią w drzwi.

-Możesz spać u mnie- rozszerzyła oczy do granic możliwości. Jerry przymrużył lekko oczy, oczekując jej reakcji.
Grace natomiast po pierwszym szoku, zaczęła analizować wszystkie za i przeciw. Niby znała go, chodzili do tej samej szkoły kilka lat, ale wiedziała, że nie może mu ufać, nie była w stanie przewidzieć, co może zrobić. 
-Dzięki, ale podzwonię po koleżankach.-Zdrowy rozsądek podpowiedział jej, żeby nie przystawała na tę propozycję. Sytuacja jednak zrobiła się nieciekawa, gdu po wykonaniu kilku telefonów, nadal pozostawała bez noclegu.
-Ja już będe się zbierać- Jerry postanowił nie czekać dłużej, nie miał zamiaru zmuszać jej do niczego.
-Poczekaj- gdy już oddalił się parę metrów usłyszał jej zdesperowany głos.- Twoja propozycja nadal jest aktualna?- Uśmiechnął się pod nosem.
W mieszkaniu Czarnego, Grace od razu gdy pokazał jej w którym pokoju ma spać, zamknęła się w nim od środka, życząc chłopakowi dobrej nocy. Jerry zaśmiał się tylko i ułożył na niewygodnej kanapie. 

Jack już dłuższą chwilę czekał w umówionym miejscu. Denerwował się, gdyż nie lubił jak ktoś się spóźnia, a minęło już 15 minut od ustalonej godziny.

-Wreszcie- jęknął, gdy ujrzał  mężczyznę.- Co tak długo Chudy?
-Mieliśmy jedną małą akcję- machnął ręką, sugerując w ten sposób, że nie ma o czym opowiadać.- Jak postępy?
-Wszystko zgodnie z planem- Lopez uśmiechnął się, zadowolony z siebie. 
-Orczyk wysłał ludzi, by cię śledzili.
-Zdążyłem się zorientować- przerwał mu.- Dyskretność to nie ich cecha.
-Na pewno wiedzą już o Kim, musisz teraz często się z nią pokazywać, by wzbudzić ich podejrzenia.- Mężczyzna pouczył go.
-Wiem co robić- odwarknął. Jack nie należy do osób, które lubią, gdy mówi im się co mają robić.
- Wkrótce któraś z naszych wtyk podrzuci im plan twojego napadu.
-To znaczy kiedy?- Spojrzał na niego zdezorientowany, miał dość tego oczekiwania.
-Wkróce- Chudy jednoznacznie uciął wszelkie pytania.
-Będzie tak jak się umówiliśmy, nie ruszysz nikogo z moich?- Lopez chciał się upewnić.
-Oczywiście- potwierdził- ale pamiętasz, że masz jej teraz nie spuszczać z oka?
-Taa- Nawet jakbym chciał, to bym nie potrafił, pomyślał.
-Czekaj na sygnał ode mnie, powinienem wkrótce znów się odezwać- mężczyzna odwróćił się i szybkim krokiem oddalił od Jacka.


Nie chce mi się sprawdzać błędów, więc z góry przepraszam. Ta akcja z G&J jakoś mi się nie podoba, nie wiem czemu... Zamieszałam Wam trochę w głowie? Ktoś ma jakieś pomysły co Lopez kombinuje?

niedziela, 14 października 2012

Rozdział IX


Jack czuł, że musi jak najszybciej wyjść z domu. Noc spędzona z Kim, była najwspanialszą w jego w życiu. Nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze, zwłaszcza po śmierci Sophie. Czuł w głębi duszy, że Kim staje się, a może już była jego bratnią duszą, jego dopełnieniem, jego druga połową. Odkrycie to jednak nie cieszyło go, ani trochę. Nie może angażować się uczuciowo w ten związek, powinien pamiętać o swoim planie. Czuł, że musi z kimś o tym porozmawiać, bo inaczej nie wytrzyma i zrobi coś głupiego. Jedyną osobą jaka przychodziła mu do głowy był Jerry. Znali się od dziecka, razem uczęszczali do tego samego dojo. Mimo, że większość uważała, że Latynos nie należy do rozgarniętych osób, dla Jacka był on najlepszym przyjacielem. Tak, musi porozmawiać o wszystkim z Jerrym.

Kim ubrała się i rozglądała po pokoju Jacka. Na komodzie zobaczyła zdjęcie. Widać było na nim trzy roześmiane osoby. Jedną z nich był Jack, obok niego stała dziewczyna, strasznie do niego podobna, którą obejmowała jakiś chłopak. Kim domyśliła się, że to pewnie jego siostra z tym całym Orczykiem, o którym wspominał Jack. Sophie była bardzo ładna, długie, brązowe, czekoladowe oczy i uroczy uśmiech. Kim, gdy poznała historię chłopaka, zobaczyła go w innym świetle. Już nie wydawał jej się zbuntowanym, pozbawionym uczuć draniem. Dopiero teraz widziała jak zagubiony był i postawiła sobie jeden cel, pomóc mu. Nie była jeszcze pewna jak to zrobi, ale wiedziała, że nie zostawi go teraz. 
Schodziła po cichu po schodach, nie chcąc obudzić, lub natknąć się na babcie Jacka. Od Miltona dowiedziała się, że mieszka razem z nią. Jej plan nie wypalił, gdyż starsza kobieta już dawno nie spała, a teraz przyglądała się jej. Kimberly była tak zszokowana jej obecnością, że zastygła w bezruchu. Ręce zaczęły jej się pocić, a serce szybciej bić. Nie wiedziała, czy kobieta czasami nie wezwała już policji, sądząc, że próbuje ją okraść.  
-Jack wyszedł kilkadziesiąt minut temu- jej głos był zwyczajny, nie słyszałam w nim ani trochę obawy.- Napijesz się czegoś, a może zjesz coś?- Popatrzyła na nią z troską. Dziewczyna była zszokowana jej propozycją, nie takiej reakcji się spodziewała. 
-Ja... to znaczy- plątała się. Starsza kobieta widząc jej zmieszanie odezwała się znów.
-Spokojnie, Jack poinformował mnie o twojej obecności- na twarzy Kim, pojawił się lekki uśmiech, chłopak pomyślał o wszystkim. - Może zjemy śniadanie i porozmawiamy trochę?- dziewczyna pokiwała niepewnie twierdząco głową. 

Jack czekał już dobre parę minut pod drzwiami od mieszkania Jerreo. Miał już zrezygnować i odejść, gdy usłyszała kroki, a po chwili ujrzał zaspanego chłopaka w samych bokserkach. Zaśmiał się lekko na ten widok.
-Obudziłem?- Uśmiechnął się szeroko do niego i wyszczerzył wszystkie zęby. 
-Ha ha ha bardzo śmieszne- Czarny popatrzył na niego z wyrzutem.- Miałem ciężką noc- westchnął głośno.
-Przeszkadzam?- Lopez popatrzył znacząco na drzwi od sypialni.
-Nie... to znaczy tak- Jerry zmieszał się lekko.
-Co jest stary, przecież nie pierwszy raz widzę cię po jednej z tych twoich tak zwanych ,, ciężkich nocy"
-To nie tak, zresztą za dużo tłumaczenia- Czarny machnął ręką ze zrezygnowania. W tym właśnie momencie z sypialni Jerrego wyłoniła się Grace, ubrana w jego szlafrok. Gdy zobaczyła Jacka jej oczy rozszerzyły się, a policzki zrobiły całe czerwone. Obróciła się szybko i wróciła do sypialni. 
-Stary, cnotka Grace Simpson? Łał, gratulacje.- Jack poklepał go po plecach.
-To nie tak- Jerry zaprzeczył natychmiast. Dziwnie się zachowywał, był spięty i jednocześnie strasznie zakłopotany. -Pomagałem jej.
-Wszystko w porządku, jesteś jakiś dziwny dzisiaj.- Chłopak spojrzał na niego uważnie.- Może ty się zakochałeś?- Zażartował i wybuchnął śmiechem. Czarny nie dołączył jednak do niego. -Zakochałeś się w Grace Simpson?- Jerry nic nie odpowiedział, tylko spuścił wzrok.- To chyba jakaś epidemia- Lopez westchnął głośno.
-Epidemia?- Jerry spojrzał na niego dziwnie 

Od dłuższej chwili panowała cisza, babcia jacka przyglądała mi się uważnie, jednak nie odezwała się ani słowem. ja też bałam się zacząć rozmowę, a raczej nie wiedziałam jak mam ją rozpocząć. 
-Jesteś dziewczyną mojego wnuka- bardziej stwierdziła niż zapytała, a ja sama nie znałam odpowiedzi. Jack jest nieobliczalny, po nim niczego nie można się spodziewać, dlatego nie była pewna jaki jest jego stosunek do mnie. -Powinnaś uważać- spojrzałam na nią dziwnie, czy ona właśnie ostrzegła mnie przed Jackiem?
-Nie rozumiem.
-Jack to dobry chłopak, ale trochę pogubił się.-Zamyśliła się przez chwilę.- Nie chcę byś miała przez niego kłopoty. 
-Myślę, że niepotrzebnie się pani martwi. Jestem pewna, że mogę mu zaufać- starałam się by mój głos brzmiał pewnie, nie chciałam pokazać jej, że mam dokładnie takie sama zmartwienia jak ona.
-Obyś miała rację. Może jestem zbyt podejrzliwa, ale też byś była, gdyby twój wnuczek dopiero w wieku 22 lat przyprowadził pierwszą dziewczynę do tego domu- zaśmiałam się, ale w głębi duszy te słowa zmartwiły mnie. Co było we mnie tak wyjątkowego, że to własnie na mnie zwrócił uwagę? 

-Jej brat jest psem, dlatego postanowiłem zbliżyć się do niej- Jack postanowił opowiedzieć Jeerremu wszystko od początku, cały misternie zaplanowany przez siebie plan. Po uprzednim upewnieniu się, że Grace nie będzie mogła ich usłyszeć rozpoczął swoją opowieść.  
-A więc to dlatego, a myślałem, że ci się spodobała- Czarny przerwał mu.
-Brzydka nie jest- uśmiechnął się lekko.
-A tak właściwie po co ci ona?
-I w ten sposób przechodzimy do sedna sprawy.- Lopez ściszył głos.- Po pierwsze potrzebne mi będzie alibi.
-Alibi?
-Tak, alibi- zamyślił się przez chwilę- nic wam nie mówiłem, ale razem z Mózgiem od kilku dni rozpracowujemy jeden z banków...
-Napadniesz na bank?- Czarny znów mu przerwał.
-Napadniemy- poprawił go.- To będzie skok stulecie- rozmarzył się.
-Raczej głupota stulecia- Jerry złapał się za głowę i podniósł głos.- Nie ma szans by to nam się udało!
-Ciszej- Lopez upomniał go.- Wszystko jest dokładnie zaplanowane, a cała wina spadnie na Orczyka.
-Na Orczyka, a jak masz zamiar to zrobić?
-I to jest właśnie drugi powód, do którego potrzebna jest mi Kim.- Jerry popatrzył na niego dziwnie, nie widział związku między dziewczyną, a tą całą sprawą.- Zrobi tak by jej braciszek skierował swoje podejrzenia na Orczyka.- Uśmiechnął się zadowolony ze swojego planu.
-I myślisz, że ona to zrobi dla ciebie?- Czarny miał wątpliwości co do planu Jacka. 
-Jeszcze parę dni i jestem pewny, że to zrobi- w jego głosie słychać było pewność siebie.
-To w czym problem?- Lopez milczał przez dłuższą chwilę, nie wiedząc dokładnie jak wytłumaczyć to wszystko przyjacielowi. 
-Chodzi o to, że... sam nie wiem, wydaje mi się, że zaczynam coś do niej czuć- posmutniał trochę- ale bez obaw potrafię oddzielić uczucia od spraw zawodowych.
-Naprawdę?- Jerry powątpiewał w to.- Po pierwsze wydaje mi się, że po raz pierwszy czujesz coś takiego i nie masz w tym doświadczenia, a po drugie przyszedłeś do mnie by się wyżalić, czyli chyba nie masz nad tym wielkiej kontroli. 
-Co ty możesz o tym wiedzieć- Lopez zdenerwował się odrobinę. Czarny rozgryzł go, nie panował nad swoimi uczuciami i to najbardziej go denerwowało. -Wracaj do swojej kolejnej panienki, nie będę ci przeszkadzał.
-Lopez- Jerry próbował go zatrzymać, ale ten nie nie zatrzymał się nawet na moment i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami. 
-Coś się stało- z sypialni znów wyłoniła się Grace i popatrzyła z troską na Czarnego.
-Oprócz tego, że ten debil nie ma pojęcia co robić, to nic.- Westchnął głośno. 

Powoli zaczyna się coś wyjaśniać, a może tylko Wam się tak wydaję? W następnym rozdziale więcej akcji i poznacie co tak naprawdę wydarzyło się między Jerrym i Grace ;)
Pozdrawiam! 

sobota, 6 października 2012

Rozdział VIII


Opowiedział jej całą historię o swojej siostrze, sam sobie się dziwił, że potrafił tak otworzyć się. Kimberly cały czas trzymała go za rękę i przytulała do siebie. Od śmierci Sophie unikał towarzystwa dziewczyn, był zajęty innymi sprawami, przede wszystkim planował zemstę na Orczyku. Miło było mieć, do kogo się przytulić i móc wyżalić się komuś.
-Jack, nie wiem, co mam powiedzieć- popatrzyła mu prosto w oczy.- Skłamie, jeśli powiem, że wiem, co czujesz, ale naprawdę staram się odnaleźć w twojej sytuacji by móc cię zrozumieć.- Chłopak przez dłuższą chwilę milczał.
Widział w jej oczach autentyczną troskę, naprawdę przejmowała się jego losem. Przez chwilę poczuł coś dziwnego, miał wyrzuty sumienia. On, Jack Anderson, nigdy nie czuł czegoś takiego, nigdy nie obchodziło go, co myślą i czują inne osoby, najważniejsze zawsze było by zrealizować planu zemsty. Jedno spojrzenie w jej niewinne, pełne szczerego uczucia oczy i chłopak czuł mętlik. Chcąc jak najszybciej pozbyć się tych wątpliwości zmienił temat.
-Nie rozmawiajmy już o tym dobrze?- Uśmiechnęła się lekko, pokiwała twierdząco głową i pogłaskała go po policzku.- Teraz twoja kolej- spojrzała na niego dziwnie.- Ja już wyznałem ci coś o sobie teraz ty.
Mimo, że Jack był pewien, że wie wszystko o dziewczynie z niecierpliwością wyczekiwał jej odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że chcę ją poznać jak najlepiej, pragnął wiedzieć o niej wszystko. Po kim odziedziczyła piękne magnetyzujące oczy, a po kim promienny uśmiech. Będąc w jej towarzystwie czas jakby zatrzymywał się, nie myślał o Orczyku i planie zemsty, najważniejsza stawała się ona, drobna, niepozorna blondynka. Uśmiechnął się lekko do niej, chcąc w ten sposób zachęcić do zwierzania się.
-Nie ma, o czym opowiadać, naprawdę- wyraźnie chciała uniknąć odpowiedzi- zwykła rodzina z dwójką dzieci. – Wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.
Jack przypatrywał jej się uważnie, zastanawiał się, czy dopytywać ją dalej. Dokładnie wiedział, czym zajmuje się jej brat, ale chciał przekonać się, czy ona sama mu to wyzna, znając opinię, jakie krążą o nim.
-Dobra nie będę wypytywał dalej, jeśli nie chcesz o tym gadać- starał się by w jego głosie słychać było zrozumienie, musiał jej pokazać, że do niczego nie będzie jej zmuszał.
-Dzięki- uśmiechnęła się lekko.
Na dworze zrobiło się dość chłodno, Kim opatuliła się szczelnie, ale i to nie dawało zbyt wiele. Jack zauważył, że dziewczyna trzęsie się z zimna.
-Powinniśmy już wracać- jej oczy rozszerzyły się, widać było, że nie chce już rozstawać się z nim. –Kim, cała się trzęsiesz- objął ją opiekuńczo ramieniem i przysunął w swoją stronę. Oparła głowę o jego klatkę i objęła go mocno.
-Nie chcę jeszcze wracać- jej głos brzmiał jak głos małej dziewczynki, która próbuje w ten sposób przekonać rodziców by kupili jej jakąś zabawkę. Jack zaśmiał się cicho pod nosem.
-Co ja mam z tobą zrobić- westchnął teatralnie.- Wszystkie knajpy są już pozamykane, a ty zaraz zamarzniesz- pocałował ją w czubek głowy i jeszcze mocniej przyciągnął do siebie.
-Chce…- zawahała się przez moment. Oderwała się od jego ciepłego ciała i popatrzyła mu prosto w oczy.- Chce zobaczyć gdzie mieszkasz.- Wreszcie wydusiła z siebie i cała zaczerwieniła się.
Kim sama nie wierzyła, że zaproponowała to. Tak bardzo nie chciała się z nim rozstawać, tak bardzo chciała być blisko niego, że zdrowy rozsądek przestał działać. Plotła to co jej ślina przyniosła na język, nie myślała nad konsekwencjami, ufała Jackowi, nie bała się go. Po tym jak się przed nią tak otworzył była pewna, że on też musi coś do niej czuć, przecież żaden człowiek nie potrafi udawać takich emocji.
Jack patrzył dłuższą chwilę na nią z niedowierzaniem. Czy ona właśnie powiedziała, że chce iść z nim do jego domu, do jego pokoju, do jego łóżka? Chyba się zagalopował, ale hormony strasznie w nim buzowały. Jest godzina pierwsza w nocy, jakaś dziewczyna mówi mu, że chce iść do jego domu, to, co innego miał sobie pomyśleć. Ostatkiem sił zmusił się do racjonalnego myślenia.
-Wiesz to chyba nie jest dobry pomysł- Kim spuściła głowę, było jej głupio, a w dodatku czuła jakiś żal, że się nie zgodził.
-Tak masz rację, zapomnijmy o tym- wstała z ławki i odwróciła się do niego plecami, było jej tak strasznie wstyd. To Jack okazał się tym odpowiedzialniejszym, to on myślał racjonalnie, a ona zachowała się jak jakaś napalona nastolatka.
-Kim- usłyszała jego szept tuż przy swoim uchu. Stanął za nią i objął ją mocno, podbródek oparł na jej ramieniu.- Nawet nie masz pojęcia jak strasznie chciałbym, żebyś poszła ze mną, ale potem może stać się coś, czego będziesz żałować.  Odwróciła się powoli w jego stronę, położyła dłonie na jego policzkach i lekko uśmiechnęła się.
-Niczego nie żałuję, gdy jestem z tobą- zbliżyła swoje usta do jego i pocałowała go delikatnie.

Kim nie spodziewała się, że dom chłopaka będzie tak wyglądać. Duży, ogromny i urządzony tak przytulnie, oczekiwała zupełnie czegoś innego. Za wszelką cenę próbowała ukryć zdziwienie, by nie urazić go. Jack zauważył to, nie odezwał się jednak nic, tylko uśmiechnął lekko pod nosem.
Jego pokój wypełniony był pucharami za wygrane turnieje karate.
-Nie wiedziałam, że trenujesz- spojrzała na niego zaskoczona i usiadła na jego łóżku.
-Trenowałem- poprawił ją- rzuciłem dwa lata temu, gdy zmarła Sophie- mówiąc to powieka nie drgnęła mu ani przez moment. Nauczył się ukrywać swoje emocje.
-To, czym właściwie się teraz zajmujesz- tego pytania obawiał się najbardziej. Wiedział, że w końcu je zada, wiedział również, że już wie, co nieco o nim i nie może skłamać.
-Myślałem, że już wiesz, na pewno ktoś już ci powiedział coś tam o mnie.- Próbował uniknąć odpowiedzi na to pytanie, ale ona nie dawała za wygraną.
-Coś tam słyszałam, krążą różne plotki.
-Plotki, jakie plotki?- Chcąc zmienić temat, chwytał się każdego możliwego rozwiązania.
-No nie wiem, nie wiem- popatrzyła na niego, a na jej twarzy pojawił się figlarny uśmiech- niektórzy wspominali coś o twoim homoseksualizmie- przestała mówić i wyczekiwała na jego reakcję.
Twarz chłopaka zmieniała diametralnie kolor od bladego, po czerwony. Jego pięści zacisnęły się mocno, tak, że wyraźnie było widać wszystkie jego żyły. Oddychał głośno, chcąc w ten sposób uspokoić się, chociaż trochę.
-I co uwierzyłaś im?- Zaśmiała się cicho, wstała z łóżka i podeszła do niego.
-Nie wiem, przekonaj mnie jakoś- ich ciała stykały się ze sobą, nie poruszyła się nawet o milimetr czekając na jego ruch.
Jack wiedział, że prowokuje go, ale nie potrafił się jej oprzeć. Złapał ją stanowczo za szyję i przyciągnął w swoją stronę. Mocno wpijał się ustami w jej wargi, jego język, zaczął domagać się o wejście, więc rozchyliła lekko usta. Jej dłonie błądziły po jego klatce, aż w końcu dotarły do krańca T-shirtu. Pociągnęła go do góry, chłopak pomógł jej go zdjąć podnosząc ręce. Przez chwilę wpatrywała się jak zahipnotyzowana w umięśnioną klatkę, jego ciało było perfekcyjne. Jack widząc to uśmiechnął się pod nosem. Położyła dłoń na jego piersi, poczuła jak jego serce bije jak szalone.
Zszedł pocałunkami na jej szyje. Dziewczyna wiedziała, że pozostawi ślady, ale nie przejmowała się tym, było jej zbyt dobrze. Wplątała swoje dłonie w jego włosy i przyciskała jego głowę do swojej szyi. Była już bez bluzki, ręka Jacka powędrowała w stronę jej piersi. Gdy jej dotknął zamroziło ją przez moment, czuła się nie swojo, mimo, że dotykał ją przez materiał. Po chwili uczucie to zniknęło i poczuła jak robi jej się przyjemnie.
Powoli zmierzali w stronę łóżka, nie przestając się całować. Jego ręce błądziły po jej plecach, dochodząc aż do pośladków.  Położył się delikatnie na niej, przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy.
-Jesteś pewna?- Spojrzał niepewnie na nią. Chwila, w której czekał na odpowiedź wydała mu się wiecznością.
-Chcę tego- jej głos był stanowczy i pewny siebie. Uśmiechnęła się i pocałowała go.

Rano, gdy Kim obudziła się, poczuła pod sobą jakąś twardą poduszkę. Nie otwierając oczu, zbadała ręką twardy element pod swoją głową. Gdy poczuła, że dotyka ludzkiej skóry momentalnie otworzyła oczy. Podniosła lekko głowę i oparła ją na dłoni. Jack leżał spokojnie, uśmiechając się przez sen. Nie mogła oderwać wzroku od niego. Pocałowała go najpierw w umięśnioną klatkę, potem w szyję, a na końcu w usta. Odwzajemnił jej pocałunek, nadal jednak miał zamknięte oczy.
-Ładnie to tak udawać, że się śpi?- Gdy wreszcie oderwali się od siebie, zadała mu pytanie. Zaśmiał się, wstał z łóżka i podniósł bokserki leżące na podłodze. Kim automatycznie zasłoniła oczy dłonią i sama szczelnie okryła się kołdrą.
-Naprawdę, Kim?- Jack zaśmiał się, założył bokserki, pochylił się nad nią i cmoknął ją w usta. –Przecież widziałaś mnie nago, a ja ciebie.
-To co innego-zaczerwieniła się.-Odwróć się, muszę się ubrać.- Jack pokręcił z niedowierzania głową, ale posłuchał jej.
-Ja zaraz będę musiał lecieć.
-Przecież dzisiaj sobota, nie ma szkoły- zdziwiła się.
- Mam kilka spraw do załatwienia.-Chciała wypytać go coś więcej, ale zamknął jej usta pocałunkiem. –Trafisz do wyjścia.- Bardziej stwierdził niż zapytał i szybko wyszedł z pokoju.
-Super- mruknęła pod nosem i z całej siły uderzyła pięścią w poduszkę. 

Rozdział miał być dłuższy, ale podzieliłam go na dwa, żeby móc szybciej dodać następny :p
Tak wiem, że dodaje strasznie długo, dla mnie jednak nie liczy się ilość odwiedzin czy komentarzy, tylko to czy Wam się podoba. Bee tu dodawać dopóki ostatni czytelnik tego opowiadania nie zniknie:)
Pozdrawiam ;)