niedziela, 23 września 2012

Rozdział VII


Czas strasznie dłużył się Kim, nie potrafiła ukryć swojego podekscytowania. Już dziś wieczorem, będzie mogła zadać nurtujące ją pytania. Tak, miała zamiar spotkać się z Jackiem. Nie do końca mu ufała, dlatego też o ich spotkaniu postanowiła komuś powiedzieć. Brat? Odpada w przebiegach, to policjant, od razu jakby usłyszał nazwisko chłopaka, z chęcią zamknąłby go w więzieniu. Tata? Dyrektor szkoły, na pewno nie pozwoli późno w nocy spotykać się swojej córeczce z najniebezpieczniejszym uczniem w szkole. Mama? Ta opcja nawet byłaby dobra, gdyby nie to, że ona zaraz wszystkie wyśpiewa mężowi, nic nie potrafi zatrzymać dla siebie. Zawszę, gdy Kimberly opowiada jej coś i podkreśla, by nie mówiła ojcu, na drugi dzień on wszystko wie, i robi jej niezłą awanturę. Pozostaje jeszcze czwarta i ostatnia opcja, Milton. Dlaczego on? Po pierwsze jest jedyną osobą w tym mieście, z którą zamieniła, chociaż kilka zdań, nie licząc Jacka, rodziny i tej wrednej dziewczyny, Megan. Po drugie, Milton wydawał jej się miłym, spokojnym i ułożonym chłopakiem, intuicja podpowiadała jej, że można mu zaufać.
Za chwilę miała mieć ostatnią lekcję, angielski. Przez cały dzień nie widziała ani Jacka, ani Milton. Do nieobecności tego pierwszego była już trochę przyzwyczajona, chłopak nie należy do pilnych uczniów, ale Milton. W tym tygodniu w ogóle nie pojawiał się w szkole, niby wytłumaczył się chorobą, ale dlaczego dzisiaj znów zniknął?
-Kim- Milton podbiegł do niej i wyrwał ją z rozmyślań.
-Właśnie o tobie myślałam- uśmiechnęła się do niego.
Chłopak poczuł, jakby unosił się nad ziemią. Kim, myślała o nim, czyżby on też nie był jej obojętny?
-Tak?- Popatrzył na nią uważnie i z niecierpliwością wyczekiwał jej odpowiedzi.
-Mam do ciebie prośbę- przybliżyła się do niego i pochyliła w jego stronę.- Chciałabym, żeby to zostało między nami, dobrze?- Popatrzyła mu prosto w oczy, nie mógł się im oprzeć i pokiwał twierdząco głową. – To nic wielkiego, chce po prostu, żebyś coś wiedział, w razie wypadku, gdyby, ale to nie znaczy, że tak może być- dziewczyna zaczęła się plątać w swojej wypowiedzi.
-Kim- przerwał je, jego podekscytowanie rosło. Widać było, że denerwowała się, więc na pewno chciała mu powiedzieć coś ważnego. –O co chodzi?- Jego spokojny ton głos, udzielił się jej, teraz miała pewność, że zwróciła się do odpowiedniej osoby.
-Może zacznę od początku.  Jack-popatrzył na nią dziwnie- Lopez- poprawiła się.
-Sorki, nie jestem przyzwyczajony, że ktoś tak do niego mówi- uśmiechnął się przepraszająco.
-Wracając do mojej prośby, Lopez chce żebym się z nim spotkała, dziś wieczorem.- Źrenice chłopaka rozszerzyły się do nienormalnej wielkości.
-Kim nie obraź się, ale chyba zwariowałaś!- Ostatnie słowa wykrzykiwał, widać było, że jest zły. – Przecież wiesz, kim jest Lopez…
-No właśnie nie wiem- przerwała mu.- Gdy tylko próbuje się czegoś dowiedzieć, ludzie albo milczą, albo mówią tylko połowę tego, co wiedzą- spojrzała na niego znacząco. – Dlatego właśnie spotkam się z nim, a mówię ci to żebyś wiedział… na wszelki wypadek- zamilkła na chwilę.
-Widzisz, sama mu nie ufasz, dlatego chcesz żebym wiedział, o waszym spotkaniu.- Jak łatwo ją rozszyfrował, czy tak bardzo było widać, że jednak trochę obawia się?
-To niczego nie zmienia, już podjęłam decyzję. – Chciała odejść, ale złapał ją za ramię.
-I co ja mam teraz zrobić?-  Popatrzył na nią dziwnie, a po chwili uśmiechnął się. – Przecież wiesz, że zawsze może na mnie liczyć- Na jej twarzy pojawił się promiennym uśmiech. Podeszła do chłopaka i uścisnęła go. Objął ją i przyciągnął do siebie, tak bardzo chciał poczuć jej bliskość.

Czarny siedział na jednej z ławek przed szkołą i przyglądał się jej. Uwielbiał towarzystwo dziewczyn, cieszył się dużym powodzeniem wśród nich. Podobał się im, a poza tym dzięki temu, że kumplował się z Lopezem jeszcze bardziej go pragnęły.  Tylko nie ona. Była młodsza od niego o parę lat, dobrze się uczyła i pochodziła z dobrego domu. Próbował już wszystkiego, ale zawsze nie kończyło się to dobrze dla niego.
Zobaczył ją po raz pierwszy, a może mijali się wcześniej kilka razy, ale dopiero teraz zwrócił na nią uwagę. Brunetka, z długimi włosami zaczesanymi w kucyk i .Trzymała książkę w ręku i była w nią mocno zaczytana. Specjalnie stanął na jej drodze, tak by wpadła da niego
-Przepraszam- wyszeptała lekko speszona i spojrzała mu prosto w oczy, trwało to może sekundę, gdyż zaraz szybko odwróciła wzrok, wlepiając go w podłogę.
-Hej mała- złapał jej twarz i podniósł do góry, tak by spojrzała mu w oczy. – Może chcesz się zabawić?-  Przyciągnął jej twarz i mocno wbił się w usta. Próbował wsadzić swój język w jej buzie, gdy nagle poczuł przeszywający go ból. Kopnęła go, kopnęła go i to w czułe miejsce. Zawył mocno z bólu, a ona wykorzystała okazję i szybko uciekła, jak najdalej od niego.
Od tamtej pory dziewczyna unikała go, wiedział, że się boi, co jeszcze bardziej podobało mu się. Pierwszy raz czuł takie zainteresowanie jakąś laską. Zdobył nawet kilka informacji na jej temat, ma na imię Grace, jest od niego młodsza o cztery lata. Pilna uczennica, zero uwag, czysta kartoteka, nienaganne zachowanie. Zawsze unikał takich osób, ale coś w niej tak go pociągało, że nie mógł oderwać od niej oczu.
Wiedziała, że ją obserwuję, robił to od początku września. Bała się go, zdawała sobie sprawę, że jest niebezpieczny, wiedziała też, że może zrobić jej krzywdę. Dzisiaj po raz pierwszy od dawna musiała wracać sama do domu, rodzice pracowali na popołudniową zmianę, a starsza siostra miała zajęcia na uczelni. Przełknęła głośno ślinę i pożegnała się z koleżankami. W myślach powtarzała sobie, że przecie wielokrotnie wracała sama do domu i zna to miejsce od dziecka.
Przechodząc przez park poczuła jakby ktoś ją obserwował. Obróciła się kilka razy, ale nikogo nie zauważyła. Przyśpieszyła, teraz prawie już biegła. Jej serce biło jak szalone, oddech przyśpieszył. Poczuła czyjąś rękę najpierw na swojej szyi, a potem twarzy, chciała krzyczeć, ale zatkał jej usta.
-Na twoim miejscu nie krzyczałbym- drugą rękę złapał ją za pierś i jeszcze bardziej zbliżył się do niej. Jej plecy stykały się teraz z jego klatką, na jej twarzy pojawiły się łzy. –Zaraz będzie po wszystkim. – Sięgnął dłonią do jej spodni. Dziewczyna zamknęła oczy, coraz więcej łez pojawiało się na jej policzkach.
Była bezsilna, napastnik był od niej o wiele silniejszy nie miała szans by się wyrwać. Tyle słyszała o gwałtach na młodych dziewczynach, ale nigdy nie przypuszczała, że ją też może to spotkać.
Gdy mężczyzna odpiął już guzik od jej dżinsów poczuła jak jego uścisk zelżał, jego dłoń znikła z jej twarzy. Bała się odwrócić, bała się spojrzeć mu twarz. Usłyszała jęk, obejrzała się.
Ten sam chłopak, który prześladował ją w szkole i którego tak za wszelką cenę unikała ze strachu, że może jej coś zrobić, teraz okładał pięściami jakiegoś mężczyznę. W pewnym momencie przestał się ruszać, chłopak odwrócił się do niej. Na jego twarzy malował się gniew, w jego oczach widać było wściekłość, ręce miał pobrudzone krwią. Grace odruchowo cofnęła się dwa kroki do tyłu.
-Nic ci nie jest?- Jego głos, brzmiał tak przyjaźnie, słychać było w nim troskę. Pokiwała przecząco głową, nie mogła wydusić z siebie ani słowa, była zbyt przerażona. Czarny zbliżył się do niej, wyciągnął w jej kierunku rękę. Chciała cofnąć się jeszcze bardziej, ale napotkała przeszkodę, jej plecy zetknęły się z korą drzewa.
-Proszę nie rób mi krzywdy- wychlipała przez łzy i odruchowo wyciągnęła ręce przed siebie w geście obronnym.
Jego ręka dotknęła jej szyi. Poczuła pieczenie, dotknął ją w tym samym miejscu, gdzie napastnik wbił swoje paznokcie. Zadrżała i skuliła się.
-Nie zrobię ci krzywdy- twarz miała schowaną w dłoniach, ukucnął przed nią. Pozostawali dłuższą chwilę w tych samych pozycjach, w końcu, gdy dziewczyna uspokoiła się trochę, podniosła głowę i popatrzyła na niego.
-On..on nie żyje?- Wskazała palcem na mężczyznę, który nie ruszał się.
-Jest nieprzytomny, ale żyje- w jego głosie nie było słychać żadnych emocji.- Jeśliby ci coś zrobił zabiłbym go-popatrzyła na niego dziwnie. Nie mogła go rozgryźć, dlaczego tak bardzo się tym przejął?
Usiadł obok niej, gdy jego ramię dotknęło jej, odsunęła się błyskawicznie. Mimo tego, że wszystko wskazywało na to, że ją ocalił nadal mu nie ufała. Ona tak jak Czarny, również zdobyła kilka informacji o nim. Niebezpieczny, wmieszany w narkotyki, a do tego podrywacz i dziwkacz. Ostatnie słowo powtarzało się najczęściej.
-Przez chwile myślałam, że to ty- zdobyła się na chwilę szczerości. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, chociaż za wszelką cenę nie chciał dać po sobie tego poznać.
-Powinnaś uważać!- Podniósł lekko głos, był zły, spojrzał na nią z wyrzutem. W oczach dziewczyny znów pojawiły się łzy. Ktoś próbował ją zgwałcić i on ma jeszcze do niej pretensje. –Nie becz- zrobiło mu się jej żal, postanowił już więcej nie krzyczeć na nią. –Chodź- podniósł się i spojrzał na nią wyczekująco.
-Gdzie?- Przestraszyła się lekko i nie poruszyła się nawet o milimetr.
-Odprowadzę cię do domu- odpowiedział spokojnie i po raz pierwszy dzisiaj uśmiechnął się do niej.

Jack szedł zamyślony, na dworze już dawno zrobiło się ciemno, po ulicy kręciło się wiele podejrzanych osób. Jego myśli zaprzątało jednak coś innego, a właściwie ktoś inny, Kim. Wiedział, że musi zdobyć jej zaufanie, dlatego też powinna mieć wrażenie, że jest z nią szczery. Dziewczyna jest jednak podejrzliwa i na pewno będzie go sprawdzać, zresztą ma do tego możliwości, tatuś dyrektor i braciszek glina. Musi być z nią szczery, oczywiście tylko w niektórych kwestiach, w głowie miał już nawet pewien plan.
Czekała na niego w umówionym miejscu, uśmiechnął się sam do siebie, gdy ją zobaczył. Lekko trzęsła się z zimna i nerwowo rozglądała się. Zaszedł ją od tyłu, chciał ją lekko przestraszyć. Dotknął jej ramienia, a ona zrobiła coś, czego w życiu by się nie spodziewał. Obróciła się i całej siły uderzyła Jacka pięścią w nos. Chłopak złapał się za bolące miejsce.
-Boże Jack, przepraszam!- Wykrzyknęła na jego widok i podała mu chusteczkę, gdy zobaczyła krew na jego twarzy.
-Wow, masz niezły cios jak na dziewczynę- wysilił się na żart, Kim naprawdę mocno go uderzyła.
Gdy wreszcie udało im się opanować krwotok z nosa Jacka, przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. Oboje nie wiedzieli jak zacząć rozmowę, Kim miała w głowie mnóstwo pytań, które chciała mu zadać, a Lopez wyczekiwał, kiedy wreszcie nie wytrzyma i odezwie się
-Zanim przejdziesz do wywiadu- uśmiechnął się lekko- chciałbym, żebyś gdzieś ze mną poszła.
-Dobrze- zdziwiło go, że tak łatwo się zgodziła, ale postanowił nie drążyć dalej tego tematu.
 Znów ta cisza, tym razem jednak nie przeszkadzała im, oboje pogrążeni byli we własnych myślach. Kim zastanawiała się, dokąd idą, a Jack cały czas upominał się by uważał na to co mówi. W pewnym momencie chłopak odnalazł dłoń dziewczyny, a ich palce splątały się. Kim uśmiechnęła się pod nosem, gest ten była dla niej miłą niespodzianką.
-Cmentarz?- Spojrzała na niego dziwnie, gdy przekraczali furtkę cmentarza.
-Chciałaś poznać moją historię?- Kiwnęła twierdząco głową.- Oto i ona- zatrzymali się przed jednym z nagrobków. Dziewczyna odczytała napis:
Sophie Anderson, żyła lat osiemnaście.
-To moja siostra. Popełniła samobójstwo dwa lata temu- oczy chłopaka zaszkliły się, nie miał pojęcie, że to będzie aż tak trudne dla niego.
-Jack, tak strasznie mi przykro- nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie miała pojęcia jak on się czuje.
-Zabiła się przez niego, przez Orczyka- nie rozumiała, o czym mówi, ale nie przerywała mu.- Kochała go, a on ją potraktowała jak zwykłą szmatę. – Po jego policzku spłynęła, pojedyncza, samotna łza. –Nienawidzę go- uderzył pięścią w pobliską ławeczkę, ta nie wytrzymała tego i roztrzaskała się. 
Kim przestraszyła się go, nie panował nad sobą, był wściekły, ten wspomnienia były dla niego strasznie bolesne  Nie wiedziała co robić, jedyne co przyszło jej do głowy to podejść do niego i przytulić go, tak też zrobiła. Jack przez chwile był zaskoczony jej gestem, coś jednak sprawiło, że uspokoił się, w jej ramionach czuł się dobrze. Objął ją mocno w tali, przyciągnął mocniej do siebie i wtulił swą twarz w jej szyję. Jack Anderson pierwszy raz od dawna czuł, że komuś na nim zależy. 

wtorek, 18 września 2012

Rozdział VI


-Nie mamy za wiele czasu, jeszcze tydzień i Orczyk będzie mógł działać. – Czarny przyglądał się uważnie szefowi.
Od śmierci siostry ciągle tylko powtarzał o zemście na Orczyku, to stało się jego obsesją, nic więcej dla niego się nie liczyło. Gdy pojawiła się ta nowa laska w mieście, a Lopez zainteresował się nią, Czarny miał nadzieje, że wreszcie się opamięta i będzie normalnie zachowywać się. Pierwszy raz od dawna ujrzał coś w jego spojrzeniu, co przypomniało mu chłopaka sprzed dwóch lat. Poza tym dzięki temu ucichły plotki o jego homoseksualizmie. Jego nadzieje legły w gruzach, gdy chłopak zdradził mu swój plan. Ta dziewczyna ma mu pomóc, tylko do tego jest mu potrzebna i tylko, dlatego się nią zainteresował. Chłopak ostrzegał go, że jej brat jest psem, a ojciec dyrektorem, lecz Lopez odpowiedział mu, że to jest  właśnie jej zaleta. Był przyzwyczajony do jego dziwnego zachowania, więc nie wypytywał dalej o jego zamiary.
-Kiedy wreszcie nam powiesz, o co tak dokładnie chodzi?
-W swoim czasie- uśmiechnął się lekko- teraz muszę zająć się tą małą. 

Milton od kilku dni był bardzo podenerwowany. Nie miał pojęcia, czemu zgodził się na to, być może chciał zrobić na złość matce, która ciągle krytykowała go. A może w głębi duszy pragnął tego, czuł niepohamowaną chęć złamania pewnej granicy. Poza tym wreszcie czuł się potrzebny, ktoś dał mu poczucie, że i on może do czegoś się nadawać. 
Pochłonięty własnymi myślami, nie zauważył jak wpadł na kogoś.
-Milton!- Dziewczyna krzyknęła na jego widok.- Gdzieś ty się podziewał ostatnio?- Kim spojrzała na niego z troską. 
Na twarzy chłopaka pojawił się lekki uśmiech, Kimberley była jedyną osobą, która zauważyła jego znikniecie. Za każdym razem, gdy ją widział, czuł się lepiej. W ostatnich dniach często łapał się na tym, że o niej myśli. 
 -Byłem chory- jego powieka w ogóle nie zadrgała, kłamstwo przychodziło mu z łatwością. Ile razy musiał zmyślać, gdy matka wypytywała go, co dziś robił. 
-Musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz o Lopezie- Milton westchnął głośno.
Dlaczego ona ciągle o niego wypytuje, denerwowało go to. Wolałby porozmawiać z nią o innych sprawach. Chciałby wiedzieć, jaki jest jej ulubiony kolor, co lubi robić, co ją denerwuje, chciałby wiedzieć o niej wszystko. 
Dziewczyna złapała go za rękę, a po jego ciele przeszły dreszcze. Czuł jakby dotknął czegoś gorącego, ale wcale nie miał ochoty odsuwać dłoni. Kim pociągnęła go w stronę ławki. Gdy usiedli wpatrywała się w niego wyczekująco. Wyglądała dziś tak przepięknie. Milton zauważył, że zwykle proste włosy były dziś lekko pofalowane, co dodawało jej jeszcze więcej uroku.  
-Milton- Kim machała mu ręką przed oczami.
-Tak- jakby wybrudził się ze snu, spojrzał na nią niewyraźnym wzrokiem.
-Patrzyłeś się…- zawahała się- na mnie już dobre kilka minut. Ubrudziłam się?
-Nie- zmieszał się.- po prostu zastanawiam się, dlaczego on tak bardzo cie interesuje. – Kolejny raz przydatna okazała się zdolność oszukiwania. 

Kim nerwowo gniotła rękawy od bluzy. Co miała odpowiedzieć Miltonowi, że interesuje się nim, bo jej się podoba?  Po pierwsze wyszłaby na jakąś durną laskę, zakochaną w najładniejszym chłopaku w szkole, zresztą tak jak pół dziewczyn z tej szkoły. A po drugie przecież zadawanie się z Lopezem to jak proszenie się o kłopoty. 
-Ojej, po prostu chcę wiedzieć, kto rządzi w tej szkole.- Zaśmiała się nerwowo.- To jak powiesz mi coś?- Popatrzyła na niego błagalnie. Chłopak pokręcił lekko głową, ale w końcu odezwał się. 
-Co chcesz wiedzieć?- Kim uśmiechnęła się szeroko.
-Najpierw powiedz mi jak on się naprawdę nazywa, bo Lopez to nie jest jego imię, co?
-Jack Anderson.- Dziewczyna zamyśliła się. W myślach ciągle powtarzała jego imię, Jack. Spodobało jej się, brzmiało tak naturalnie i przyjaźnie.
-Co jeszcze o nim wiesz?- W jej głosie słychać było podekscytowanie, co nie spodobało się chłopakowi.
-Nie za wiele, wiesz on raczej nie należy do takich osób, co zwierzają się. – Dziewczyna patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, nie potrafił mu się oprzeć.- Ma 22 lata, ale to już wiesz- kiwnęła lekko głową.- Mieszka z babcią- Milton zastanowił się chwilę ile może jej powiedzieć- i nie należy raczej do grzecznych chłopców. 
-Powiedz mi jeszcze, czy…- nie dokończyła jednak swojego pytania, gdyż ktoś w brutalny sposób przerwał jej. 

Lopez z oddali obserwował całą sytuację. Wiedział, że dziewczyna wypytuje Miltona o niego, wiedział też, że ten mały nerd może jej coś nagadać na niego. To zniszczyłoby cały jego plan, dlatego też postanowił interweniować. Podszedł do nich, była tak w niego wsłuchana, że nawet nie zauważyła go. Bez ostrzeżenia chwycił jej dłoń, pociągnął w swoją stronę i objął w tali. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy, jego uścisk był tak mocny, że dziewczyna zapiszczała lekko z bólu. Nic jednak sobie z tego nie robił i ruszył w sobie tylko znanym kierunku. 
-Puść mnie! Co ty sobie myślisz?!- Krzyczała na niego, ale on nawet nie zareagował.
Spojrzał na nią tylko raz, posłał jej jeden ze swoich zabójczych uśmiechów. To wystarczyło, przestała szarpać się, szła obok niego, nic więcej nie mówiąc. 
W końcu stanęli, zaprowadził ją na tyły szkoły, gdzie nikogo nie było. 
-Co to było?- Milczał, nie spuszczał jednak z niej wzroku.- Myślisz, że możesz tak po prostu…
Znów jej przerwał tym razem jednak w milszy sposób, przynajmniej dla niej. Gdy jego wargi dotknęły jej, automatycznie rozchyliła usta i oddała pocałunek. Przyparł ją do muru. Jedną ręką oparł się o ścianę, tuż obok jej głowy, a drugą położył na jej tali. Kim objęła go za szyję, wplatając ręce w jego włosy. Pocałunek był pełen namiętności, dziewczyna nie panowała nad sobą. Przejechał swoim językiem po jej dolnej wardze prosząc w ten sposób o dostęp do ust dziewczyny.
Napierał całym ciałem na nią, jego pocałunki zeszły na jej szyję. Całował ją i ssał lekko, jęknęła cicho. Po paru ładnych chwilach oderwali się od siebie, oddychając ciężko. Oparł swoje czoło o jej. Miała lekko przymknięte oczy.
-Dlaczego ty mi to robisz?- Wyszeptała i spojrzała mu w oczy. Dotknął dłonią jej policzka, musnął delikatnie usta i odgarnął włosy. 
Jack Anderson miał już pewność, Kimberly Crawford zakochiwała się w nim. Fakt ten bardzo go zadawalał, jego plan stawał się coraz bardziej realny. Było nawet więcej plusów tej sytuacji, od dawna nie był już z żadną kobietą, jej bliskość sprawiała mu przyjemność. Jego pragnienia narastały za każdym razem, gdy był blisko niej, był mężczyznom i nie potrafił ukryć swojego podniecenia. Nie było w tym jednak żadnych głębszych uczuć, czuł po prostu popęd seksualny, jak każdy normalny, młody mężczyzna. 
Przyjemności przy okazji, najważniejsze jednak było zdobycie zaufania Kim. Musiał w najbliższych dniach być zawsze przy niej, udawać uczucie, a także pilnować by nie przyłapała go na żadnej głupiej rzeczy. 
-Lubię cię- rozszerzyła oczy i spojrzała na niego uważnie.
-Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? – Zaśmiał się cicho i kolejny raz dzisiaj pocałował ją. 
Złapał jej twarz w dłonie i skierował wzrok na siebie. Czuła te tak zwane motylki w brzuchu, nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu.
-Udowodnię ci to.
-Jak?- Wpatrywała się w jego cudowne, czekoladowe oczy, utonęła w nich. 
-Spotkajmy się dziś wieczorem- przestraszyła się lekko. Chłopak zauważył to i objął ją opiekuńczo. –Myślisz, że mógłbym ci coś zrobić? Nie bój się- wyszeptał jej do ucha.- Dziś wieczorem, odpowiem na każde twoje pytanie- spojrzała na niego podejrzliwie- obiecuje- zbliżył się do niej i po raz kolejny złączyli się w pocałunku. 

Rozdział podoba mi się średnio, ale powoli zbliżam się do głównego wątku opowiadania i powiem szczerze już sama nie mogę się doczekać :p



sobota, 8 września 2012

Rozdział V


Milton po cichu wszedł do domu, zawsze tak robił. Gdyby mógł, chciałby być niewidzialny, w ten sposób rodzice przestaliby na niego krzyczeć. Próba szybkiego przedostania się do pokoju nie wyszła jednak, pani Krupnick stała z założonymi na rękach piersiami i krytycznym wzrokiem spoglądała na syna.
-Gdzieś ty się włóczył tyle czasu? Szkoła skończyła się już parę godzin temu.-Stała nieruchomo, jej lodowaty wzrok sprawiał, że Milton czuł dreszcze biegnące po całym ciele.
-Miałem dodatkowe zajęcia.
-Nie kłam!- Krzyknęła w jego kierunku i zbliżyła się do niego.- Jesteś taki sam jak on! Chcesz żebyśmy znowu cierpieli?- W jej głosie słychać było żal, ale też wściekłość.
Właśnie tego tonu Milton nienawidził z całego serca, wołałby żeby go uderzyła, krzyczała na niego tak jak inne matki. Ona natomiast ciągle zachowywała się jakby miała do niego pretensję, jakby to wszystko to była jego wina. Od tamtego wydarzenia chłopak czuł, że matka traktuje go jak wroga, często obwiniała go, powtarzała mu, że jest do niczego, że wolałaby mieć lepszego syna. To bolało, bardzo. Z tego też powodu Milton zaczął zamykać się w sobie, stał się odludkiem, nawet nowa szkoła tego nie zmieniła.
-Idę do siebie.- Ominął mamę i szybko zamknął się we własnym pokoju, usłyszał jeszcze dźwięk tłuczonego szkła. Kolejny atak, pomyślał. Kiedy ten koszmar się skończy?  
Milton nie należy do otwartych osób, nikt nie ma pojęcia, co dzieje się u niego w domu. On wręcz unika ludzi, tak mu jest po prostu wygodniej. Unika trudnych pytań, pogardliwych lub pełnych współczucia osób. Dla wielu jest zwykłym, pokręconym kujonem i dobrze mu z tym. A teraz pojawiła się nowa dziewczyna, Kim i wszystko się zmieniło. Chłopak miał ochotę wszystko jej opowiedzieć, czuł się przy niej swobodnie. Czyżby się zakochał? Nie to nie możliwe, przecież to do niego nie podobne.

Wybiła północ, 16 września, Jack nienawidzi tego dnia. To już trzy lata od śmierci Sophie, a on nadal czuje wielki ból, a także wściekłość. Przez cały rok chłopak próbował odsuwać od siebie myśli o tym wydarzeniu, jednak w tym dniu wracają one z podwójną siłą. Jego piękna, pełna życia, zawsze uśmiechnięta siostra, taki obraz miał ciągle przed oczami. Była jedyną osobą, która miała na niego jakiś wpływ, oddałby za nią życie.  Gdy zaczęła chodzić z Orczykiem, nawet cieszył się z tego, był jego najlepszym kumplem, znał go, cieszył się ich szczęściem. Do tej pory obwinia się, że to jego wina. Przecież znał przeszłość przyjaciela, wiedział, że nie jest zbyt stały w uczuciach. Poza tym nie powinien zostawiać siostry samej na tej imprezie. To jest jego wina, że Sophie nie żyje.
-Tak bardzo cię przepraszam.- Położył na jej grobie czerwoną różę, jej ulubiony kwiat. W jego oczach zaczęły pojawiać się łzy. Jack Anderson płacze. – To wszystko moja wina.- Uderzył pięścią w ławkę, na której siedział.- Pomszczę cię, już niedługo, obiecuję.- Popatrzył jeszcze chwilę na nagrobek, w końcu jednak podniósł się i skierował się w stronę domu. Zbliżała się druga w nocy, a jutro znów musiał wcześnie pojawić się w szkole.

Nie mogła zasnąć, ciągle analizowała dzisiejszy dzień. Dlaczego ten cały Lopez to zrobił, nie wierzyła, że ma czyste intencję i chce pomóc. Dotknęła ręką swoich warg, ciągle czuła jego usta na swoich. Co się z nią dzieje, przecież to nie jest możliwe, żeby tak na nią działał. Przed oczami miała ciągle jego twarz. Czekoladowe oczy, w których widziała smutek. To wyróżniało go od jego koleżków, jego spojrzenie było pełne żalu i cierpienia. To nie zmienia jednak tego, że należy do jednego z tutejszych gangów, kradnie, rabuje, a może nawet i zabija. Po ciele dziewczyny przeszły dreszcze. Dzięki niemu jednak miała spokój w szkole, nikt już jej nie dokuczał, ludzie schodzili jej nawet z drogi. Niewyobrażalne jak jeden człowiek potrafi mieć wpływ na tak wielu ludzi. Usłyszała nawet plotki, jakieś dziewczyny uważały, że ona i Lopez są parą.  Nie była jednak z tego zbyt zadowolona, nie chciała, by te wieści dotarły do jej ojca. Na pewno zapoznał się już z kartami wszystkich uczniów i wiedział, których powinna unikać, do takich właśnie należał Lopez. Nawet nie zna jego prawdziwego imienia, wszyscy zwracają się do niego Lopez.
Siedząc na parapecie obserwowała ulicę, mimo tak późnej pory kręciło się po nie wielu ludzi. To miasto żyje dniem i nocą. Dilerzy nawet nie próbowali kryć się ze swoim towarem. W świetle lampy nocnej zauważyła jego. Mimo kaptura na głowie, była pewna, że to on. Zwykle wyprostowana i pewna siebie postawa, zniknęla. Lekko zgarbiony, głowa spuszczona w dół i ręce w kieszeni. Ciągle kopał jakieś kamyki, leżące na chodniku. Nie spuszczała z niego wzroku, tak bardzo chciała wiedzieć, o czym teraz myśli.  Podszedł do jednego z dilerów, chwilę pogadali, potem Lopez dał mu kasę a ten wręczył mu towar. Chciała już iść do łóżka, położyć się, gdy nagle odwrócił się i zobaczył ją. Nie próbował ukryć się, to nie miałoby sensu. Patrzył na nią już dłuższą chwilę, jego wyraz twarzy nie zmienił się. Po paru sekundach, a może nawet i minutach, odwrócił wreszcie wzrok. Nie ruszył się jednak stał nadal przed jej domem, jakby na coś czekał. Czyżby chciał, żeby wyszła do niego?  Nie ma mowy, sam przecież dawał jej lekcję, że pakuje się niepotrzebnie w kłopoty, może to kolejny z jego głupich testów. Nie mogła jednak powstrzymać ciekawości, o co mu chodzi, poza tym jakaś tajemnicza siła ciągnęła ją do niego.

Na palcach zeszła po schodach, założyła kurtkę i po cichu otworzyła drzwi. Stał tyłem do niej, nawet się nie obrócił. Stała obok niego, a on nadal nic się nie odzywał.
-Znowu to robisz- wreszcie się odezwał, ale nawet na nią nie popatrzył.
-Już ci mówiłam, że się ciebie nie boję.- Powoli odwrócił się twarzą w jej stronę, patrzyła przez chwilę prosto w jej oczy i uśmiechnął się lekko.
Kim poczuła motylki w brzuchu, jak on ładnie się uśmiecha. Jeden jego gest i już była pewna, że dobrze zrobiła wychodząc do niego. Czuła, że ma na nią zły wpływ, jednak nie mogła opanować pragnienia, by być blisko niego.

Zobaczył ją w oknie, przyglądała mu się. Specjalnie sprowokował ją by wyszła do niego. Jeżeli to zrobi, będzie to oznaczać, że wszystko idzie zgodnie z planem. Kim Crawford zakochuje się w nim. Gdy usłyszał dźwięk otwierania drzwi uśmiechnął się do siebie, ale nadal stał do niej tyłem.
-Znowu to robisz- odezwał się, ale nadal się nie odwracał, chciał, by jeszcze chwilę podenerwowała się.
-Już ci mówiłam, że się ciebie nie boję.- Powoli odwrócił się twarzą w jej stronę, patrzyła przez chwilę prosto w jej oczy i uśmiechnął się lekko.  Zaczerwieniła się. Teraz już był pewien, że coś czuje do niego.
-To cześć.- Chciał pójść do domu, ale złapała go za ramię.
-Myślisz, że cię teraz puszczę?- Popatrzyła na niego ironicznie.- Masz mi odpowiedzieć na moje pytania.
-Nie.- Zobaczył jak złości się lekko. Posmutniał w jednej chwili. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak ona i Sophie są do siebie podobne. Nie chodzi o wygląd, ale o charakter. Obie uparte i zawsze stawiające na swoim.
-O co chodzi?- Popatrzyła na niego z troską i położyła rękę na ramieniu. To samo spojrzenie wiele razy posyłała mu Sophie, tak samo martwiła się o niego.
-Zostaw.- Strącił jej dłoń i biegiem ruszył w stronę domu.