środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział IV


Kolejny dzień, Kim z trudem podniosła się z łóżka. Gdyby tylko mogła najchętniej zostałaby w domu cały dzień. Dzisiaj przynajmniej postanowiła wstać pól godziny wcześniej, w ten sposób mogła zabrać się razem z bratem. Chociaż tyle, pomyślała. Stanęła przed szafą, zastanawiając się, w co się dziś ubrać. Zauważyła, że większość dziewczyn w szkole ma na sobie albo jakieś poszarpane dżinsy i bluzę, lub spódniczki i kurtki skórzane. W poprzedniej szkole obowiązywały mundurki, eleganckie koszule i spódnice do kolan. Kim nie chcąc się wyróżniać postawiła na dżinsy i jakiś zwykły top.
-Siora, jeżeli chcesz jechać ze mną to musisz ruszyć dupę!- Usłyszała krzyk swojego brata.
-Już idę.- Chwyciła swój plecak i szybko zbiegła po schodach.
-Nie zapomniałaś czegoś?- Gdy już chciała zamykać za sobą drzwi zatrzymała ją mama. W ręku trzymała pieniądze na lunch.
-Dzięki mamuś.- Cmoknęła ją szybko w policzek i pobiegła w stronę brata, który siedział już lekko zniecierpliwiony za kierownicą. Dziewczyna stanęła na chwilę, zszokowana.
-Chyba żartujesz.- Otworzyła drzwi i spojrzała na brata przerażonym wzrokiem.-Mam do szkoły jechać tym?
-Kim nie marudź.- Josh westchnął głośno.- Radiowóz policyjny to zwykły samochód.  Wsiadaj!- Rozkazał jej już lekko zniecierpliwiony i podenerwowany.
-Nie przeżyje dzisiejszego dnia, na bank. - Dziewczyna mruczała ciągle to pod nosem.

Lopez chcąc wcielić w życie swój genialny plan musiał pojawić się wcześniej w szkole. Nie zdarzała się to już dawno, zwykle albo przychodził gdzieś dopiero na trzecią i nie zawsze zostawał do końca, lub wcale nie pojawiał się w szkole.  Z domu i tak wychodził wcześnie, nie chciał by babcia dowiedziała się o jego wagarach i interesach. Wiedział, że na pewno czegoś się domyśla, ale jak to mówią, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.  Zresztą starsza kobieta nie miała pojęcia, w co tak naprawdę wpakował się jej wnuk, była przekonana, że powtarzał parę razy klasy z powodu załamania po śmierci siostry. Sophie, jej imienia nie można było nawet wymawiać w pobliżu chłopaka. Na samo jej wspomnienie łzy pojawiały się w jego oczach, a przecież nie mógł pokazać, że jest słaby.
Dochodząc do szkoły zauważyła radiowóz, uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył, że wychodzi z niego Kim Crawford, osoba która ostatnio mocno go interesuje. Ta dziewczyna sama prosi się o kłopoty, cała szkoła przyglądała jej się. Kilku kolesi podeszło do niej.  

Całą drogę siedziała jak na szpilkach, wiedziała, że podjeżdżając pod szkolę w radiowozie będzie miała kłopoty. Policja to najgorszy wróg tych uczniów, nienawidzą ich z całego serca. Wysiadając czuła na sobie spojrzenia wielu osób. Chciała jak najszybciej dostać się do szkoły, lecz zaczepiło ją paru chłopaków. Gdy tylko zobaczyła jak zmierzają w jej stronę, wiedziała, że to zwiastuje kłopoty. Przymknęła lekko oczy czekając na rozwój sytuacji.
 -Z psami się wozisz?- Cały czas miała spuszczony wzrok, bała się na nich spojrzeć, nie chciała też ich w jakiś sposób prowokować. -Patrz na mnie jak do ciebie mówię, suko!- Podniósł głos i złapał ją mocno za włosy. Jęknęła cicho. Przed sobą ujrzała trójkę napakowanych i wściekłych uczniów.
-Może jeszcze kurwa donosisz?- Drugi z nich zbliżył się do niej i złapał mocno za twarz.
-Odpowiada się na pytania, nie nauczyli cię tego rodzice?- Ryknęli śmiechem, ale Kim trzymała się swojego postanowienia i nadal nic nie mówiła.
-To cię powinno czegoś nauczyć.- Ujrzała jak pięść jednego z nich zmierza w stronę jej twarzy, zamknęła oczy. Cios jednak nie nadchodził, zamiast niego usłyszała czyjś głos.
-Tylko spróbuj.- Otworzyła oczy. To ten chłopak, Lopez, pomógł jej. Trzymał pięść napastnika w dłoni, uchronił ją przed ciosem, ale dlaczego?- A teraz spieprzać!- Cała trójka posłuchała go i biegiem ruszyli w stronę szkoły. Usłyszała jeszcze jak jeden z nich przeprasza i mówi, że nie wiedział.
Kim stała nieruchomo, nie wiedziała jak ma się zachować. Była strasznie zdziwiona zachowaniem chłopaka, dobrze pamiętała jak wczoraj sam wyzwał ją od dziwki. Lopez chciał odejść, ale ona szybko zareagowała i złapała go za rękę. Oboje popatrzyli na swoje splecione dłonie, Kim zaczerwieniła się i szybko cofnęła rękę.
-Chciałam podziękować.- Wydusiła wreszcie, nadal była zakłopotana tą całą sytuacją. Chłopak patrzył cały czas prosto w jej oczy, co ją jeszcze bardziej krępowało. – Dlaczego?- Uśmiechnął się tylko, obrócił i poszedł w stronę boiska szkolnego. Dziewczyna stała przez chwilę lekko zszokowana, ale po chwili ocknęła się i pobiegła za nim. –Zadałam ci pytanie!- Krzyknęła w jego stronę. Lopez nie zatrzymywał się jednak i nadal szedł przed siebie. Wyszli już poza obręb szkoły, teraz znajdowali się na terenie jakiejś byłej fabryki. Wszędzie pełno było gruzów, pustych magazynów tym podobne. Dopiero w tedy zatrzymał się.
-Jesteś bardzo nieostrożna, wiesz?- Na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech, dziewczyna przestraszyła się go.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że znajduję się w jakimś opuszczonym miejscu, sam na sam z obcym chłopakiem i do tego niebezpiecznym. Starała się być spokojna, powtarzała sobie, że przecież jeszcze przed chwilą ten chłopak jej pomógł, że wcale nie powinna bać się. To jednak nie pomagało, serce zaczęło jej mocniej bić.  
-Nie boję się ciebie.- Starała się by jej glos brzmiał pewnie i stanowczo, wiedziała jednak, że z marnym skutkiem. Zaśmiał się głośno.
-To błąd.- Zbliżył się do niej i dotknął dłonią jej policzka. Kim, mimo tego, że cała się trzęsła ze strachu poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej ciele, przymknęła nawet lekko oczy. – Nikt cię tu nie usłyszy.- Jego dłonie znalazły się na jej szyi. Od razu oprzytomniała i otworzyła oczy. – Mogę zrobić to.- Rozpiął zamek od jej bluzy i przysunął się jeszcze bliżej. Objął ją mocno w pasie, tak by nie mogła się wyszarpnąć. Ich ciała przywarły do siebie, chłopak z pewnością czuł jak mocno bije jej serce. –Albo to.- Musnął lekko swoimi ustami jej wargi, dziewczyna zadrżała.
-Co.. co chcesz zrobić?- Spojrzała na niego niepewnie, w jej oczach pojawiły się łzy. Znów poczuła jego dłonie na swoich policzkach. Kciukiem starł pojedyncze łzy, które się na nich pojawiły.
-Nic ci nie zrobię.- Odsunął się od niej, skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na nią. Dziewczyna widząc, że chłopak mówi szczerze i niebezpieczeństwo już minęło wydarła się na niego.
-Co to miało być? Dlaczego, dlaczego ja? Cała szkoła się na mnie uwzięła!
-Nie krzycz na mnie.- Chłopak podniósł lekko głos i ścisnął ją mocno za ramię. Powrócił ten ton, którego się bała. –To była lekcja. Sama się pakujesz w te kłopoty. Nawet dzisiaj poszłaś za mną w odludne miejsce, a co jakbym to był ktoś inny. Tu gwałciciele chodzą spokojnie po ulicach, nikt ich nie łapie.- Puścił wreszcie jej ramię. Dziewczyna od razu złapała się za bolące miejsce.
-Dlaczego to robisz?- Tak bardzo chciała wiedzieć, dlaczego jej pomaga, dlaczego jej nie skrzywdził, on jednak cały czas milczał. – Czemu nie odpowiesz?
-Nie ładuj się już w kłopoty i nie proś braciszka psa by cię podwoził.- Nie czekając na jej odpowiedź, zniknął pomiędzy budynkami.
-Super, tylko jak ja się stąd wydostanę.- Westchnęła głośno. 

Z góry przepraszam za błędy, zaraz wychodzę do pracy i nie mam czasu sprawdzać.
Pozdrawiam i dziękuje, że tak miłe komentarze. Jesteście kochani. <3

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział III


Przez resztę dnia dziewczyna cały czas czuła czyjś wzrok na sobie. Od tej sytuacji w stołówce wszyscy zaczęli o niej gadać, niektórzy nawet, gdy szła korytarzem odsuwali się na drugi koniec. Bali się jej, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Miała już dość tej szkoły, jak najprędzej chciała znaleźć się w domu i tym bardziej ucieszyła się, gdy wreszcie usłyszała dzwonek obwieszczający koniec ostatniej lekcji. Należała do nielicznych, którzy zostali do końca na lekcjach, większość już dawno opuściła szkołę, albo w ogóle się w niej nie pojawili.
Na dworze powoli robiło się ciemno, był już wrzesień, po czwartej słońce zaczynało chować się za domami. Teraz ta miejscowość wydawała się jeszcze straszniejsza niż rano. Kim chciała nawet poprosić Miltona by ją odprowadził, ale po pierwsze mieszka w kompletnie innej części miasta, a po drugie chłopak nie należy do najsilniejszych, prawdę mówiąc dziewczyna była przekonana, że prędzej to ona byłaby w stanie go obronić, niż on ją. W pewnym momencie usłyszała kroki za sobą, obejrzała się, ale nikogo nie zauważyła. Dziewczyna czuła, że ktoś ją obserwuje, dlatego przyśpieszyła. Była przerażona, może nie tak bardzo obecną sytuacją, ale tym, co ją czeka. Czy już zawsze tak będzie? Za każdym razem, gdy wyjdzie z domu będzie bała się czy ktoś ją nie napadnie, zgwałci, czy zabije? Nie mogła nawet powiedzieć o tym rodzicom. Jej ojciec był zachwycony, gdy dostał ofertę pracy w tutejszej szkole, byłby załamany, gdyby musiał opuścić to miasto, a jej mama? Jej mama nie wypuściłaby jej już nigdy więcej samej z domu. Wszędzie byłaby wożona i odbierana przez nią, zero prywatności.  Nagle poczuła jak ktoś próbuje wyszarpnąć jej torbę. Spojrzała na napastnika, ale nie mogła dostrzec jego twarzy, była schowana pod kapturem.
-Na pomoc!- Dziewczyna usiłowała zwrócić czyjąś uwagę, ale mieszkańcy jak zwykle udawali, że niczego nie widzą.
Złodziejowi w końcu udało się wyrwać torbę z dłoni dziewczyny. Szybko obrócił się i zniknął pomiędzy budynkami. Nie goniła go i tak nie miała szans. Po pierwsze był od niej szybszy, a po drugie na pewno znał te tereny.
-Nienawidzę tego miasta!- Krzyk dziewczyny rozniósł się echem po całej dzielnicy. Pojedyncze łzy pojawiły się na jej policzku, szybko jednak starła je i biegiem ruszyła w stronę domu.

Chłopak cały zdyszany nacisnął na dzwonek. Po chwili usłyszał kroki, drzwi otworzyła mu starsza kobieta. Uśmiechnęła się na jego widok.
-Jerry jak ja cię dawno nie widziałam.- Gestem ręki zaprosi al go do środka, cały czas przyglądała mu się uważnie.
-Tak się jakoś złożyło.- Złapał się nerwowo za szyję. – Jest Lo… to znaczy Jack?
-U siebie w pokoju.- Starsza kobieta odpowiedziała mu.- Napijesz się…- Nie dokończyła jednak swojego pytania, chłopak znajdował się już na schodach, śpieszyło mu się.
Gdy wszedł do pokoju ujrzał Lopeza siedzącego przy biurku i liczącego kasę. Rozejrzał się po pokoju. Wszędzie pełno było pucharów i medali, a na jednej ze ścian Jerry zauważyła zdjęcie chłopaka w stroju do karate.
-Co jest Czarny?- Lopez nawet na niego nie popatrzył, co lekko zbiło chłopaka z tropu. Skąd wiedział, że to on? Skąd w ogóle wiedział o jego obecności?
-Mam to, co chciałeś.- Rzucił w jego stronę jakąś torbą. Lopez obrócił się szybko i chwycił ją. Wstał z krzesła i usiadł na łóżku. Rozpiął torbę i wysypał całą jej zawartość.
-Kosmetyki, książki- mruczał pod nosem- notes- uśmiechnął się i odłożył go na bok- no i wreszcie telefon.
-Mogę wiedzieć, po co ci to?- Czarny spojrzał na niego uważnie.
-Nie twój interes.- Chłopak spojrzał na niego groźnie.- A piśnij o tym komuś słówko to cię zabiję.- Podszedł do niego i popatrzył głęboko w oczy.
-Nic nie widziałem, nic nie słyszałem.- Chłopak przełknął głośno ślinę.
Lopez wrócił z powrotem na łóżko, otworzył notes dziewczyny, przekartkował go parę razy, w końcu dłużej zatrzymał się na jednej stronie. Czytając na jego twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech.
-Mam cię- szepnął pod nosem.- Jeśli chodzi o tę nową, jak ona się nazywa?- Zwrócił się do Czarnego.
-Kimberly Crawford- chłopak odpowiedział automatycznie. Uważnie przyglądał się szefowi, wiedział, że właśnie wpadł na genialny plan i z niecierpliwością czekał, kiedy w końcu go pozna.
-Macie ją zostawić w spokoju, słyszysz?- Spojrzał uważnie na chłopaka, a ten skinął głową. – Ona nam się bardzo przyda.
-Nie rozumiem.- Czarny westchnął głośno.
 -Ta mała nam się przyda, będzie dostarczać informacji.- Lopez uśmiechnął się pod nosem.
-Ciekawe jak chcesz to zrobić?- Jerry usiadł na krześle.- Z dobrego domu, tatuś dyrektor, braciszek pies i myślisz, że pozwolą ci ją zastraszyć.
-Nie mam takiego zamiaru.- Czarny spojrzał na niego dziwnie.- Sama nam wszystko wyśpiewa.- Jack podszedł do swojego biurka.- Tu masz swoją część za dzisiejszy dzień.- Podał Jerremu rulon zwiniętych banknotów, ten uśmiechną się tylko i schował kasę do kieszeni. Nie chciał wypytywać Lopeza o jego plan, wiedział, że i tak na razie nic mu nie powie.

Dziewczyna weszła do domu trzaskając drzwiami. Była wściekła, to był jej najgorszy dzień w życiu. Nie wyobrażała sobie, że może spędzić tu jeszcze cały rok skoro już teraz była na skraju wyczerpania. Najchętniej położyłaby się na łóżku i płakała w poduszkę. Jej mama wyszła z kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Jak było kochanie?- Popatrzyła na nią z troską.
Kim miała ochotę wykrzyczeć jej całą prawdę, chciała powiedzieć jej o przemocy, jaka tam panuje, o tym, że ją okradli, ale nie mogła.
-Fajnie.- Wysiliła się na drobny uśmiech.
-Poznałaś jakiś nowych przyjaciół?- W głosie pani Crawford można było usłyszeć ulgę, dziewczyna nie miała już wątpliwości, że dobrze zrobiła okłamując matkę.
-Tak, jeden chłopak pokazał mi szkołę i opowiedział o wszystkim.- To nie było kłamstwo, przecież Milton rzeczywiście jej pomógł.
-Chłopak?- Kobieta spojrzała na nią uważnie.
-Mamo.- Dziewczyna westchnęła głośno.- To tylko kolega, rozumiesz?
-Oczywiście.- Pani Crawford pokiwała twierdząco głową, ale Kim wiedziała, że teraz już nie będzie miała spokoju. Tak było zawsze, gdy tylko zobaczyła córkę z jakimś chłopakiem brała go za swojego przyszłego zięcia.
-Idę na górę odrobić lekcje.- Kim postanowiła zmienić temat.
-Nie jesz obiadu?
-Jakoś nie jestem głodna.- Dziewczyna była już na schodach, gdy mama znów do nie się odezwała.
-Nie jesteś chora?- Spojrzała na nią z troską.
-Nie.- Zmieszała się lekko. Ostatkiem sił zmusiła się do uśmiechu.- Nic mi nie jest, po prostu jestem trochę zmęczona.- Nie czekając aż jej mama zacznie zadawać kolejne pytania szybko wbiegła do swojego pokoju. 

Jest kolejny rozdział, przepraszam, że tak późno, ale miałam małe zamieszanie w ostatnim tygodniu.
Mam do Was prośbę, chciałabym aby wasze komentarze zawierały coś więcej niż tylko: Cudnie, czekam na następny. Piszcie swoje opinie, co wam się podobało, a co nie, krytykujcie jeśli czegoś nie lubicie. Ja jako autor oczekuje właśnie takich opinii, to one dodają siły do pisania kolejnego rozdziału, to dzięki nim uśmiech pojawia sie na twarzy, bo w tedy widać, że ktoś naprawdę zainteresował się twoim opowiadaniem ( mówię tu nawet o tych komentarzach zawierających krytykę). Z góry dzięki za wysłuchanie :p
Pozdrawiam!


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział II


Ostrzeżenie: W rozdziale znajduje się kilka niecenzuralnych słów.


To była jedna z najdziwniejszych lekcji dla Kim. Nie dosyć, że na zajęciach obecnych było tylko sześciu na dwudziestu pięciu uczniów to na dodatek reszta kompletnie olewała słowa nauczycielki. Każdy robił, co chciał, ktoś pisał smsa, jeszcze inny po prostu spał. Dziewczyna próbował skupić się na lekcji, lecz myślami ciągle powracała do wcześniejszych sytuacji. Ta okolica nie jest bezpieczna to było widać od razu, ale niespodziewała się, że również w szkole będzie czuła się zagrożona. Oczywiście mogła powiedzieć ojcu o tej sytuacji, ale po pierwsze nikt nie lubi kapusi i na pewno cała szkoła by ją w tedy znienawidziła, a po drugie obawiała się, że jej ojciec nie ma żadnego wpływu na uczniów. Zapowiada się naprawdę ciężki rok.

W tym samym czasie banda Lopeza planowała włamanie do pewnego domu. To była ich taktyka, kradzieży dokonywali zawsze rano, gdy starsi byli w pracy, a dzieci w szkole. Zawsze starannie przygotowywali się do tego, jeden z nich kilka dni wcześniej obserwował codziennie dom by wiedzieć, w jakich godzinach jest pusty. Mieli też szczęście, że w ich paczce znajdował się Mózg, chłopak potrafił złamać kody każdego systemu alarmowego, żaden dom nie był bezpieczny.
-Tylko sprzęty i biżuteria.- Lopez popatrzył na wszystkich groźnie, to on tu rządzi, nikt nie ma prawa mu się sprzeciwić. –Jak długo zajmie ci ten system?- Zwrócił się do Mózga.
-Trzy minuty.- Chłopak odpowiedział pewnie.
-Dobra, po tym jak otworzy drzwi ja, Czarny i Chudy wchodzimy do środka, wy czatujecie na zewnątrz.- Pokiwali twierdząco głowami.
Tak jak Mózg mówił, poradził sobie z zabezpieczeniami w trzy minuty. Trójka chłopaków szybko wślizgnęła się do środka.
-Niezła chata.- Czarny zagwizdał z wrażenia.
-Zamknij się.- Lopez skarcił go.- Nie mamy dużo czasu, Chudy ty zgarnij wszystko z dołu my idziemy na górę.  – Kiwnął głową w stronę kolegi i razem udali się na pierwsze piętro.
-Niezła ta nowa dupa, nie?- Czarny zwróciła się do Lopeza i uśmiechnął szeroko.
-Tobie tylko jedno w głowie, jest w tym mieście jakaś laska, której nie przeleciałeś?- Chłopak nawet na niego nie popatrzył, był zbyt zajęty zgarnianiem łupów.
-No właśnie ta nowa, jeszcze.- Zaśmiał się głośno.
-Miałeś tylko wykonać plan, a nie jeszcze zaczepiać jakieś panny.
-Nie mogłem się powstrzymać. Tylko może być mały problem, to podobna córka dyrektora, a jej brat pracuje, jako pies.- Lopez znieruchomiał na te słowa.
-Trzymaj się kurwa od niej z daleka.- Rozkazał Czarnemu.
-Co jest? Czemu się tak zdenerwowałeś?- Chłopak popatrzył dziwnie na swojego przywódcę.
-Słyszałem o tej rodzinie. Ten pies to podobno jakiś tajniak, postanowili wziąć się za oczyszczanie tego miast.- Lopez zaśmiał się szyderczo.- Nie wiem dokładnie, co planują, ale trzymaj się od niej z daleka, może ona też pracuje z nimi. Poza tym często wprowadzasz nas w kłopoty, a to może wszystko spieprzyć. Rozumiesz?- Spojrzał na niego groźnie.
-Spoko.- Słychać było w jego głosie, że nie jest zadowolony z takiego obrotu spraw, ale bał się zaprotestować. Lopez najbardziej nienawidzi nieposłuszeństwa, nie chciał wiedzieć, co może zrobić za nie wykonanie polecenia.
-Chyba, że…- chłopak zamyślił się na chwilę.- Ta mała może nam się przydać.
-Co masz na myśli?- Czarny spojrzał an niego pytającym wzorkiem.
-Mam plan. Nie mamy czasu teraz o tym gadać, trzeba się pośpieszyć.- Zmienił temat i powrócił do pakowania cennych rzeczy.

Kim powoli, niepewnie weszła na stołówkę, gdzie było już pełno ludzi. Siedzieli w grupkach, rozmawiając i śmiejąc się głośno. Dziewczyna szybko chciała wziąć jedzenie i znaleźć Miltona. Stanęła w kolejce, gdy w pewnym momencie ktoś ją popchnął.
-Nie wpieprzaj się w kolejkę!- Jakaś czarnoskóra dziewczyna wydarła się na nią.
-Ale…- Chciał coś powiedzieć, ale tamta nie dopuściła ją do głosu.
-Nie popłacz się białasko.- Jej koleżanki zaśmiały się.
-Byłam tu pierwsza.- Cała złość, jaka zbierała się w niej przez ten cały czas dała o sobie znać w tamtej chwili. Nie wytrzymała, nie pozwoli wszystkim tak się poniżać. –Nie mam zamiaru przepuszczać jakieś laski, tylko, dlatego, że wydaje jej się, że jest lepsza ode mnie. Masz z tym jakiś problem? Gówno mnie to obchodzi.- Popchnęła lekko dziewczynę i z powrotem ustawiła się na swoim miejscu.
-Ty małpo.- Kim poczuła jak dziewczyna łapie ją mocno za włosy. Zareagowała od razu, chwyciła ją za rękę i obróciła w powietrzu o 360 stopni. Przymknęła na chwilę oczy, w dojo zawsze jej powtarzano, że nie powinna używać swoich umiejętności przeciwko słabszym, ale przecież ona ją zaatakowała. Gdy otworzyła oczy ujrzała jak wszyscy ludzie gapią się na nią, docierały do niej pojedyncze szepty. Mogła z nich wywnioskować, że czarnoskóra dziewczyna ma na imię Megan i większość osób się jej boi.
-Na co się gapicie? Wracać do żarcia!- Jedna z koleżanek dziewczyny wydarła się na całą stołówkę, a potem pomogła koleżance wstać.
-Nawet nie wiesz jak ogromny błąd popełniłaś, zniszczę cię.- Megan przysunęła się do Kim i spojrzała jej głęboko w oczy.
-Nie boję się ciebie.- Próbowała zachować spokój, lecz w głębi cała się trzęsła. Nie mogła jej jednak pokazać swojej słabości, nie mogła pokazać, że się boi. Obie mierzyły się nadal wzrokiem, żadna nie chciała odpuścić, traktowały to, jako swego rodzaju walkę, ta, która pierwsza odwróci wzrok, przegra.
-Cześć Kim.- Niewiadomo skąd obok dziewczyny pojawił się Milton. Dziewczyna przeniosła swoje spojrzenia na niego. Nie miała teraz czasu na głupie gierki z Megan, miała kilka ważnych pytań do chłopaka.
-Brawo siostro, pokazałaś tej małej zdzirze, kto…- Dalej już nie słuchała, wiedziała, że będą teraz wymyślać ją od najgorszych. Pieprzcie się, pomyślała.

-Gdzieś ty był cały dzień, nigdzie cie nie widziałam?- Dziewczyna spojrzała z pretensjami na Miltona.
-Aż tak się stęskniłaś?- Próbował zażartować, ale widząc minę dziewczyny spoważniał.- Miałem kilka spraw do załatwienia w laboratorium.- Pokiwała ze zrozumieniem głową.- To, o czym chciałaś gadać?
-Chcę żebyś mi opowiedział o tej szkole.- Spojrzał na nią dziwnie.
-Co tu dużo opowiadać, szkoła, jak szkoła.- Chłopak wzruszył ramionami.
-No właśnie nie!- Podniosła lekko głos, ale zaraz się poprawiła.- Tu zawsze tak jest?
-Tak, to znaczy jak? -Ugryzł kawałek mięsa, które dostał w stołówce i zaraz się skrzywił.
-Milton dobrze wiesz, o co mi chodzi, tu każdy robi, co chce. Uczniowie ciągle wagarują, nauczyciele się ich boją, tu nawet jakby kogoś zabijali to nikt by nie zareagował.- Chłopak nic nie odpowiadał.- Dobra, zacznijmy od początku. Kim są Czarny i Lopez.- Milton na wspomnienie tych dwóch zakrztusił się sokiem, który właśnie pił. Kim poklepała go lekko po plecach.
-Dlaczego o nich pytasz?- Spojrzał na nią uważnie.
-Dziwi cię to, że chcę wiedzieć coś o dwóch kolesiach, z których jeden mnie obmacywał i wyraźnie pragnął czegoś więcej, a drugi nazwał mnie dziwką.?- Kim westchnęła głośno.
-To są uczniowie tej szkoły- Milton rozpoczął niepewnie.- Mają po dwadzieścia dwa lata, tak kiblowali parę razy- dodał szybko. –Kumplują się już parę lat, tyle wiem. – Widać było, że chłopak nie chce jej czegoś powiedzieć, jakby się bał, że ktoś może mu zrobić za to krzywdę.
-Ten Lopez…on –Dziewczyna nie wiedziała jak zadać pytanie, które strasznie ją nurtowało.
-Podoba ci się.- Milton bardziej stwierdził niż zapytał.
-Co? Nie!- Kim zaprotestowała od razu i lekko się zaczerwieniła.
-Spoko, wszystkie dziewczyny się w nim bujają. Tylko on jakoś od nich stroi, przez pewien czas krążyła…
-Milton.- Dziewczyna próbowała mu przerwać, ale on rozgadał się strasznie.
-… taka plotka, że jest gejem. Jak się o tym dowiedział to tak się wkurzył, że … no już nikt więcej tak nie powiedział.- Chłopak wyraźnie unikał kilku tematów, nie chciał jej powiedzieć o czymś.
-Chciałam się zapytać czy ten cały Lopez i jego banda są niebezpieczni?- Dziewczyna wreszcie miała okazję by zadać pytanie.
-Co masz na myśli?
-Myślę, że wiesz.- Spojrzała na niego uważnie.- Należą do jakiegoś gangu?- Oczy chłopaka rozszerzyły się, znieruchomiał na chwilę. W tym memencie usłyszeli dzwonek, obwieszczający koniec długiej przerwy.
-Muszę spadać na lekcję.- Nie czekając na jej odpowiedzi szybko ruszył, prawie biegiem w stronę swojej klasy.
-Co wy ukrywacie? Co tu się dzieje do cholery?- Kim mruknęła cicho pod nosem. 

Bardzo dziękuje, za tak miłe komentarze, nie spodziewałam się takiego odzewu. Wyżej ostrzegłam o wulgaryzmach, a teraz powiem czemu nie stosuje cenzury, po prostu nie chcę zatracić charakteru opowiadania. Jeśli komuś się to nie podoba niech nie czyta, po to dałam ostrzeżenie.
A teraz idę się szykować do pracy:(((
Pzdr!

sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział I


Okolica z pozoru może wydawać się obskurna i niebezpieczna i taka też jest. Na ulicy kręcą się podejrzane osoby, co chwilę słychać krzyki obrabowywanych przez kieszonkowców ludzi. Policjanci nie reaguje, boją się, a poza tym są w znacznej mniejszości. To miasto należy do tak zwanych gangów. Kradzieże, włamania, pobicia, to chleb powszedni dla tutejszych mieszkańców. Bandyci nie boją się nikogo, dlatego też nikt nie może czuć się bezpieczny. Wielu marzy by móc wyrwać się stąd, lecz nie jest to możliwe. Ludzie tu mieszkający są bardzo biedni, a czynsz, jaki płacą w tym mieście należy do najniższych w kraju.  Dlatego też chcąc, czy nie chcąc godzą się na to wszystko.
Miasto podzielone jest na dwie części wpływów, północna należy do Skorpionów, a południowa do gangu Mariota. Nie zawsze jednak tak było. Trzy lata temu przywódcy gangów, Lopez i Orczyk byli najlepszymi przyjaciółmi, to jednak zmieniło się od tamtego pamiętnego dnia. Była sobota, jak co tydzień planowali w trójkę wypad na imprezę. Tą trzecią osobą była siostra Lopeza, Sophie. Dziewczyna różniła się od brata, cicha spokojna i skromna. Mimo swojej nieśmiałości miała powodzenia u chłopaków i nawet Orczyk zwrócił na nią uwagę. Dziewczyna żywiła do niego wielkie uczucie, był jej pierwszą miłością. Kochała go, tego była pewna, jeszcze nikt nigdy nie okazał jej tyle wsparcia i czułości.  Jej spojrzenie było hipnotyzujące, zawsze sprawiała wrażenie lekko przestraszonej, jakby ukrywała jakąś tajemnice. Rodzeństwo żyło w biedzie, wychowywała ich babcia, ponieważ rodzice zginęli w wypadku. Lopez czuł, że to na nim ciąży obowiązek opieki nad młodszą siostrą, dlatego też zaprzyjaźnił się z Orczykiem i zaczął robić z nim interesy, nie zawsze zgodne z prawem. Wracając do pamiętnej soboty, podczas imprezy Sophie i Orczyk pokłócili się o jakąś mało istotną rzecz, ale z tego powodu nie bawili się razem. W pewnym momencie dziewczyna zobaczyła jak obściskuje się z jakąś nieznajomą. To było dla niej zbyt wiele, z płaczem wybiegła z klubu, znalazła brata i poprosiła go by odwiózł ją do domu. Lopez chciał się dowiedzieć, dlaczego jego siostra płacze, ale ona milczała. Następnego dnia znalazł ją nieprzytomną na podłodze, połknęła całe opakowanie tabletek nasennych. Niestety było już za późno. W pożegnalnym liście wyjaśniła przyczynę swojego samobójstwa, a także przeprosiła brata i babcię za to, co uczyniła. Lopez ze łzami w oczach czytał lisy od siostry, w jego oczach widać było gniew i szał. Wybiegł z domu jak opętany, nic do niego nie docierało, miał tylko jeden cel, znaleźć Orczyka. Gdy go odszukał rzucił się z pięściami na niego, w szale nie panował nad sobą. Gdyby nie koledzy, mogłoby to się skończyć tragicznie. Od tej pory przyjaciele stali się wrogami, Lopez przeniósł się na drugą stronę miasta i założył własny gang.
            We wrześniu do okolicy sprowadziła się nowa rodzina. Małżeństwo z trójką dzieci. Każdy zastanawiał się, dlaczego wybrali właśnie to miasto zwłaszcza, że nie wyglądali na biednych, a wręcz przeciwnie. Jak się później okazało mężczyzna został dyrektorem w tutejszym liceum. Wbrew pozorom praca ta była bardzo dobrze płatna, dlatego, że żaden nauczyciel nie chciał podjąć się tego zadania. Nie jest łatwo prowadzić zbuntowaną, pełną agresji i nienawiści młodzież. Najstarszy syn państwa Crawford, bo tak nazywała się nowo przybyła rodzina, został policjantem i dołączył do garstki policjantów, którzy tu jeszcze pozostali. Najmłodszy syn miał dopiero cztery lata. Jedyna córka, w wieku osiemnastu lat wkrótce miała zacząć ostatnią klasę w liceum. Ona najbardziej była niezadowolona z przeprowadzki, w poprzedniej szkole miała przyjaciół, których znała od dziecka.
-Mamo widziałaś te ulice, tych ludzi?- Nastolatka spojrzała na swoją rodzicielkę i wzięła duży łyk mleka.
-Kochanie twój tata dostał wymarzoną propozycję, co według ciebie mieliśmy zrobić?- Kobieta westchnęła głośno i wzięła się za zmywanie naczyń. W głębi duszy podzielała obawy córki, ale nie chciała pokazywać jej, że też jest zaniepokojona.
-Zostać?- Spytała retorycznie.
-Lepiej się pośpiesz, bo nie zdążysz do szkoły.- Pani Crawford postanowiła zmienić temat.
-Jeśli po drodze mnie nie napadną, zgwałcą i zabiją.- Dziewczyna mruknęła pod nosem.
-Nawet tak nie mów.-Pogroziła córce palcem.
-Spoko, żartowałam.- Chwyciła szybko jabłko, złapała plecak i wyszła z domu.
Droga do szkoły utwierdziła ją tylko w przekonaniu, że to miejsce nie należy do bezpiecznych. Była nawet świadkiem jak trzech mężczyzn biło i kopało jakiegoś chłopaka. Chciała podejść i coś powiedzieć, zareagować, ale jakaś starsza kobieta złapała ją za rękę i powiedziała, że jeśli jej życie miłe to niech się nie wtrąca. Była w szoku jak wielka znieczulica społeczna tu panowała. Każdy martwił się tylko o siebie. Sama została nawet zaczepiona przez jakiegoś zboczeńca, ale dziesięć lat treningów karate nie poszło na marne.
-Policzymy się jeszcze suko- warknął w jej stronę i z trudem podniósł się z ziemi. Nie zareagowała na jego słowa, nie miała zamiaru wchodzić w potyczki słowne z jakimś podejrzanym typem. Jak najszybciej chciała znaleźć się w szkole, tam przynajmniej powinno być w miarę normalnie.
Szkoła ta jednak nie należy do normalnych. Można porównać ją do dżungli, gdzie tak jak zwierzęta, uczniowie walczą o dominację. Co chwilę przechodząc obok jakiś większych grupek ludzi słyszała wulgarne słowa, wyzwiska padające z ich ust. Postanowiła posłuchać kobiety, którą zaczepiła ją po drodze i się nie wtrącać. To kompletnie nie jest jej świat i nie ma zamiaru próbować na siłę przystosować się do tego miejsca. Z trudem odnalazła sekretariat, gdzie wręczono jej plan lekcji. Nie powiedzieli jej nawet jak ma znaleźć sale 219, w której ma pierwszą lekcję, angielski.  Co się dziwić skoro panowała tam jakaś wielka awantura, z tego, co się zdążyła zorientować, znaleźli przy jakimś chłopaku narkotyki i to nie pierwszy raz. W jej dawnej szkole zostałby wyrzucony za pierwszy razem i to natychmiast, widocznie tutaj mają inne zasady. Wzruszyła ramionami i wyszła szukać klasy.
Dzwonek zadzwonił jakieś dobre pięć minut temu, Kim jednak nadal nie mogła znaleźć sali 219. Najdziwniejsze było jednak to, że praktycznie większość uczniów nadal gawędziło na korytarzu, tak jakby nie słyszeli dzwonka. Dziewczyna postanowiła nie zastanawiać się nad tym dłużej, zdążyła się już zorientować, że to uczniowie rządzą w tej szkole. Jej cierpliwość była na wykończeniu, znalazła salę numer 218 i już się ucieszyła, że jest blisko, gdy okazało się, że numer kolejnej klasy to pięć. Kolejny powód by nienawidzić tej szkoły, w sumie uzbierałoby się ich już z piętnaście.
-Pomóc ci?- Usłyszała za swoimi plecami, nie była jednak pewna czy to do niej, więc nie obróciła się. –Hej nowa, pomóc ci?- Znów ten sam głos, tym razem jednak zwróciła się twarzą w jego stronę. Ujrzała wysokiego, rudego chłopaka, na oko w jej wieku.
-Ehmm…- Zająknęła się, była zdziwiona, że ktoś w tej szkole oferuje jej pomoc. –To jakiś test?- Spojrzała na niego uważnie, a on zaśmiał się cicho.
-Nie dziwie się, że tak pomyślałaś. Jestem Milton- wyciągnął w jej stronę rękę, ale ona nie zareagowała, chłopak nie wydawał się jednak tym faktem zaskoczony.- Przeprowadziłem się tu dwa lata temu i wiem, co czujesz. Jaką masz pierwszą lekcję?- Chwyciła jej plan zajęć bez pytania.- Matematyka w 219, ja mam fizykę w 14 to niedaleko, mogę cie zaprowadzić.
-Super.- W jej głosie nie było jednak słychać ani grama optymizmu. Odebrała od niego plan i spojrzała wyczekująco.
-Za mną.- Uśmiechnął się do niej, ale już nic nie odpowiedziała.
-Dlaczego właściwie się tu przeprowadziłeś?- Po paru minutach milczenia, w końcu zadał pytanie, które nurtowało ją od dłuższej chwili. Nikt normalny, z własnej woli na pewno by tu się nie przeprowadził, ją niestety zmusili do tego rodzice.
-Długa historia- chłopak wyraźnie posmutniał.- Może kiedyś ci powiem.
W tym momencie, Kim zobaczyła jak w ich kierunku zmierza grupa pięciu chłopaków. Sam ich widok przerażał, napakowane, pełne tatuaży ciała, mnóstwo blizn, a do tego agresywny wyraz twarzy.   
-Z drogi kujonie- odezwał się jedne z nich i popchnął mocno Miltona, tak, że wylądował na podłodze.
-Hej!- Kim zareagowała, w końcu chłopak był jedyną osobą, która pomogła jej.
-O patrzcie jakaś nowa sunia.- Ten sam chłopak, co popchnął Miltona, podszedł do niej i położył jej rękę na policzku.
-Zostaw mnie!- Dziewczyna próbowała nie okazywać strachu, co było dla niej bardzo trudne. Oni mogli zrobić jej krzywdę i nikt by nawet nie zareagował.
-Ostra, lubię takie.- Cała banda ryknęła śmiechem, a nieznajomy złapał Kim za tyłek, próbowała go odepchnąć, ale nie miała tyle siły.
-Zostaw ją Czarny- ni stąd ni z owąd przyszło wybawienie. Spojrzała w stronę chłopaka, który przed chwilą odezwał się. Wysoki, dobrze zbudowany, brązowe włosy i oczy, przystojny i to bardzo. Tak jak koledzy miał parę tatuaży na rękach.
-Lopez, no co ty?- Czarny był bardzo zdziwiony jego reakcją.
-Zostaw ją- powtórzył, a chłopak posłuchał go i odsunął się od Kim. Dziewczyna od razu wywnioskowała, że to musi być ich przywódca.- Nie mamy teraz czasu na twoje zabawy z jakimiś dziwkami, robota jest.- Cała banda bez słowa ruszyła za swoim szefem, widać było, że zależy im na czymś i to bardzo. Dziewczyna odetchnęła głośno, była bezpieczna, przynajmniej na razie. Cały czas jednak miała w głowie słowa tego całego Lopeza, nazwał ją dziwką. Jeszcze nikt nigdy jej tak nie uraził, zabolało, bardzo zabolało. Nawet jej nie zna, a mówi takie rzeczy. Czy oni naprawdę traktują każdą dziewczynę, jako obiekt seksualny, potrzebny tylko do zaspakajania ich potrzeb?
-Nic ci nie jest?- Z rozmyślań wyrwał ją głos Miltona.
-Nie, w porządku- nadal była lekko przytłoczona całą sytuacją.
-Witaj w moim świecie.- Chłopak spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Dziewczynie zrobiło się go żal, był szykanowany i poniżany przez te dwa lata, tego była pewna. – Do twojego przyjazdu jedynymi osobami, z którymi rozmawiałem w tej szkole byli nauczyciele.- Wyznał jej szczerze.
-Słuchaj- spojrzała an niego niepewnie.- Jak chcesz pogadać to… na mnie możesz liczyć. – Sama nie wiedziała, czemu to powiedziała, z jednej strony poczuła litość, a z drugiej nawet go polubiła.
-Dzięki- uśmiechnął się lekko.- Jesteśmy.- Dziewczyna obróciła się, wreszcie ujrzała upragniony numer 219.
-Hej, Milton- zawołała go, gdy ten miał już wchodzić do swojej klasy.- Spotkajmy się na długiej przerwie, mam kilka pytań.- Chłopak skinął głową i wszedł do klasy.

Mam nadzieje, że spodoba Wam się moje nowe opowiadanie. Charaktery są OOC,  z góry przepraszam jeśli komuś to przeszkadza.